niedziela, 18 kwietnia 2021

Dobromiła Agiles „Słowiańska wiedźma. Rytuały, przepisy i zaklęcia naszych przodków.”


REMINISCENCJA

 

Duchy wschodu! Płanetnicy! Przybądźcie tu niech moc powietrza wstąpi w ten krąg!

Duchy jugu! Błędne ognie! Przybądźcie tu niech moc ognia napełni ten krąg!

Duchy zachodu! Rusałki! Przybądźcie tu niech moc wody wstąpi w ten krąg!

Duchy siewieru! Skrzaty! Przybądźcie tu niech ziemi wstąpi w ten krąg!

 

Tak wyglądało przywoływanie duchów czterech stron świata w moich prywatnych rytuałach, które odprawiałem przez wiele lat. Niewątpliwie zaliczałem się do prekursorów czegoś, co nazywałem „słowiańską wicca”. Była to rzecz jasna zeslawizowana wersja popularnej wówczas tzw. eklektycznej wicca, a więc postaci czarostwa, którego można było się nauczyć na bazie dostępnej wówczas literatury ezoterycznej oraz pierwszych stron internetowych na ten temat. 

Jedną z pierwszych książek, która wpadła mi w rękę, i jednocześnie bardzo wpłynęła na moje dalsze życie duchowe była „Biała magia wicca” Celestyny Puziewicz. Oczywiście pokazywała ona, że w wicca można o wielu rzeczach decydować samemu. Pokazała mi sedno sprawy, tak, że zaraz po pierwszych praktykach magicznych, które trudno nazwać i do konkretnego systemu zaliczyć, zdecydowałem się kroczyć tą ścieżką. Pamiętam, że pod koniec lektury autorka wspomina, że może za niedługo doczekamy się „słowiańskiej wicca”. Jej słowa były dla mnie prorocze. 

Był to przełom XX i XXI w. Internet dopiero raczkował, człowiek był tylko biednym uczniem liceum, a potem studentem, który ledwo łączył koniec z końcem ze względu na czas, pieniądze i pogarszające się zdrowie. W każdym razie interesując się religią Słowian, studiując ją pobieżnie, zafascynowany tematem wicca uznałem, że najwyraźniej jest to droga, którą powinienem iść. 

Zacząłem więc tworzyć swój system. Magicznie nazwałem się „wołchwem Świętosławem”, swoje miejsce kultu na łące przy lasku nazywałem „kąciną”. Zeslawizowałem nazwy świąt, bogów przywoływałem imionami słowiańskimi głównie z Panteonu Jana Długosza, podobnie jak i duchy natury (patrz cytat na wstępie posta). Na obrusiku wyszyłem sobie swastykę. Na ołtarzyku stawiałem figurkę Świętowita kupioną podczas wizyty w Biskupinie. Wszystko co się dało przekładałem na słowiańską normę. 

Podążałem tą ścieżką przez wiele lat, dopóki ostatecznie wicca tradycyjna nie przejęła kontroli nad moją duszą. W międzyczasie nie szukałem kontaktu z innymi równymi sobie. Poznałem pogan-metalowców, którzy częściej deklarowali swoją sympatię do religii Wikingów czy Celtów, co osobiście wydawało mi się śmieszne, bo jako Polak w Polsce nie rozumiałem dlaczego ludzie „wolą tradycje”, które znają bardzo pobieżnie, a z którymi na co dzień styczność mają tylko słuchając norweskiego black metalu. Nie istniały dla mnie wtedy jeszcze pojęcia typu „asatryjczyk”, „szaman”, „druid”, „rodzimowierca”. Dopiero studiując temat kilka lat później stały się one dla mnie użyteczne. Pogan dzieliłem po prostu na „słowiańskich”, „germańskich” etc. Nie patrzyłem czy są filozofami natury, wiedźmami czy szamanami. Ale to już inny temat. Nie będę go tutaj rozwijał. Oczywiście jako gorliwy Słowianin nie raz ścierałem się w dyskusjach z różnymi transkulturowcami, zwłaszcza z tymi z Międzynarodowej Federacji Pogańskiej. Ostatecznie zostałem przy swoim, choć mój światopogląd wraz ze studiami, a także ich amatorską kontynuacją stale ewoluował. 

W końcu porzuciłem eklektyzm na rzecz wicca tradycyjnej. Po półtora roku musiałem odejść; nie miałem pracy, nie umiałem jej znaleźć (powodem było głównie zdrowie), do tego mój charyzmatyczny guru zaczął grozić mnie i innym osobom z covenu zawieszeniem, jeśli nie będziemy się stawiać przynajmniej raz w miesiącu na obrzędzie. No cóż, coven był w Warszawie, ja mieszkam w Krakowie, więc z dużą wiązką smutku i negatywnej energii odszedłem. Po kilku latach srogo się zemściłem. I choć drogę do sensu życia sobie zamknąłem, nie zapominam starego powiedzenia „zemsta jest rozkoszą bogów”. Z czasem inaczej na wszystko zacząłem spoglądać. Obecnie bardzo krytycznie patrzę na lewacki ruch wiccan i występujące w nim jednostki. Dochodzę do wniosku, że skoro ciągnie mnie do tematu, który jest siedliskiem kobiet płci obojga, to chyba jednak ze mną jest coś nie w porządku. 

Od czasu odejścia nawiązałem znajomości z rodzimowiercami z Krakowa, czasem gościnnie wpadając na ich obrzędy. I tak w sumie zostało do dziś. Choć do rytuałów współczesnych, pogańskich Słowian podchodzę z dużym sceptycyzmem, bo tak na prawdę nie widzę w nich żadnego głębszego sensu oprócz towarzyskiego celebrowania świąt, to jednak je uwielbiam. W wicca doświadczałem stanów posesyjnych (podobnych do tych z Voodoo czy Santerii), praktyki magii, a w rodzimowierstwie to nie występuje. Z kolei w wicca za dużo było importu kultury brytyjskiej. W obu tych ścieżkach czegoś brakuje. Ale dobra kończę to ględzenie nie na temat ... 

W każdym razie moja sympatia do tematu nie zanikła. Jeszcze będąc w covenie zostałem adminem Facebookowej strony Slavic Paganism & Witchcraft, którą prowadzę po dziś dzień. Trochę poszedłem w innym kierunku niż to pierwotnie było planowane, ale nic to. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. A co do swojej dalszej przeszłości? Zależy od dnia, raz oceniam to wesoło, raz patrzę na to krytycznie.

SLAVICCRAFT

A moja porzucona idea była niczym energia. A energia jak wiadomo nie znika, tylko zmienia formę. Ku swojemu zdziwieniu zainteresowanie magią Słowian stało się bardzo popularne. Prowadząc stronę przekonałem się, że jest wiele osób zainteresowanych tematem. Blogi (np. „Guślarskie wprawki” Verma), vlogi (np. kanał „Slowianska Czarownica”), książki, rozmaite witryny ... Trudno nie zauważyć silnego przenikania kultury słowiańskiej do pogańskiej ligi światowej. 

Kiedy byłem eklektykiem drażniło mnie to, że w książkach o magii jest mnóstwo informacji o bogach Grecji, Celtów, Germanów, Egiptu czy Indii, a nic o bogach słowiańskich. Teraz widzę, że gros osób o słowiańskich korzeniach czy nawet rodowitych Słowian porzuca obce wpływy na rzecz rodzimych, czasem tylko miejscami wspominając o ich odpowiednikach w kulturze zachodniej. I gra muzyka! Czuję, że udało mi się zrobić wiele dla lansowania naszej tradycji i szerzenia wiedzy o niej. Nawet kosmopolityczne wiedźmy mówiące o wicca i czarownictwie nie pomijają tematu motanek, święta dziadów czy tego co robiły ich babcie z niektórymi ziołami. Wszystko zmierza w moim ulubionym kierunku. Wiedziałem, że z czasem moja idea „słowiańskiej wicca” się odrodzi. Może nazwanie tego „słowiańską wicca” będzie już trącało wiochą, a lepsza, gustowniejsza będzie nazwa „SlavicCraft”. To była tylko kwestia czasu. Głowę dałbym sobie uciąć, że  z czasem pojawi się jakaś pozycja, która wypełni lukę pomiędzy wicca eklektyczną  a tradycją słowiańską. I oto jest!

„Słowiańska wiedźma. Rytuały, przepisy i zaklęcia naszych przodków.”

Mamy pracę, która dopełnia brakujące ogniwo. Zadania podjęła się pani pod pseudonimem Dobromiła Agiles. Ogólnie autorka pisze trochę o religii Słowian, jak wicca łączyć z rodzimowierstwem słowiańskim, przytacza kilka informacji o wiedźmach w naszej kulturze, amuletach, ziołach, motankach, magii Słowian i celebrowaniu świąt. Są też pomysły na kulinaria, rytuały, ciuchy, gimnastykowanie ciała etc.

Po przeczytaniu książki stwierdzam jasno – napisanie jej anonimowo było zdecydowanie najlepszym pomysłem z całego przedsięwzięcia. W przeciwieństwie do swojej wiccańskiej siostry pani Agnieszki „Mojmiry” Antonik, która jakiś czas temu zmieniła zarówno imię i nazwisko, co w moim odczuciu było chyba najlepszym wyjściem z sytuacji, w której się znalazła, pani Dobromiła nie musi robić tego samego. Chodzenie publicznie z wiadrem na głowie czy seppuku także nie są tutaj konieczne. Ale przyjrzyjmy się sprawie uważnie po punkt po punkcie. 

PARA-PROMOCJA

Na wstępie czytam rekomendację napisaną przez znaną vlogerkę Paranormalię. Zastanawiam się jak nisko pani Dobromiła Agiles musiała upaść, żeby jej książkę promowała osoba, która dla inicjowanych wiccan jest co najwyżej fluffy bunny pośmiewiskiem? To co promuje pani Natalia Lempa to typowe czarostwo dla pryszczatych gothek. Na temacie wicca nie zna się wcale, a pokaz ignorancji dała nawet w jednym zamieszczonym na swoim kanale filmiku. Co ciekawsze inicjowani też wypowiadali się na jej temat negatywnie, m.in. wspomniana wcześniej arcykapłanka Mojmira, pisząc na swoim blogu „Wiedźma na szlaku” wprost, że wicca nie jest dla gówniar, Paranormalii poświęcając cały krytyczny post. To mniej więcej tak jakby do reklamy odzieży sportowej zamiast medalisty olimpijskiego wziąć 13-letniego chłopca trenującego dany sport i stawiać go za wzór tylko dlatego, że prowadzi jakiś szczeniacki vlog. Czy to ma sens? Dla mnie to trochę żałosne, że wiccańska arcykapłanka promuje się opinią takiej osoby. No, ale cóż. Może biorąc pod uwagę zawartość merytoryczną niniejszej pozycji, trafił swój na swojego. Albo widzimy kolejny przykład wiedźmiej logiki – gardź puchatymi króliczkami, wykorzystaj ich do swojej reklamy.

JĘZYK POLSKI

Ciekawi mnie pisownia wielkich i małych liter zastosowana w książce. Najlepsze jest to, że przy autorce pojawia się krótka informacja:

 „ ... czarownica inicjowana w misteria wicca tradycyjnego, arcykapłanka łódzkiego kowenu Wiccan Tradycyjnych. (...) Miłośniczka hinduizmu, pasjonatka wróżbiarstwa ...”.

Ciekawe dlaczego na początku „wicca tradycyjnego” jest napisane małą literą, a w następnej linijce wielką. Założę się, że Wiccan Tradycyjnych to nie jest nazwa własnego tego covenu. Niżej hinduizm napisany jest poprawnie. Niby dlaczego wyznawców autorka pisze wielką? Czy jest jakiś wyraźny powód do pisania „Starych Bogów”, „Księga Cieni”, „Koło Roku” w ten sposób? 

W książce jest pełno ogólnych informacji np.:

„We współczesnym czarownictwie, na które duży wpływ miały zarówno pogańskie religie Europy, jak i hinduizm, którym zafascynowani byli XIX-i XX-wieczni adepci magii, świat jest efektem ciągłej polaryzacji pomiędzy bogiem i boginią (s.17)”.

Przecież współczesne czarownictwo to religia o bardzo wielu korzeniach; których szukać należy w m.in. naturyzmie, okultyzmie, pogaństwie, literaturze pięknej, ruchu harcerskim (pogaństwie amerykańskim), chrześcijaństwie etc. Więcej na ten temat pisał Maciej Witulski we „Współczesnym czarownictwie”. Dlaczego pani Agiles używa takich skrótów myślowych?

„U nas z kolei święty Eliasz wchłonął w swą postać cechy Peruna, a święty Mikołaj wykazuje duże podobieństwa do Welesa (s. 22)”.

Pamiętajmy, że to co polskie może być słowiańskie, ale to co słowiańskie niekoniecznie musi być polskie. Dobromiła Agiles już tym zdaniem krzewi stare panslawistyczne idee. Raczej odniósłbym to do wschodniego prawosławia niż polskiego katolicyzmu, więc co ma znaczyć to „u nas”? Czy my jesteśmy Rosjanami, czy tylko podkreśla pani naszą jedność?

„Każda religia, która wypiera żeńskie bóstwo i jego płodną, życiodajną moc, skazana będzie na niepowodzenie (s. 22-23)”.

Nie wiem co to za teoria? Islam ma się całkiem dobrze. Zaratusztrianizm i jazydyzm też nie upadły. I dalej:

„Chociaż Kościół walczył z kultem Boskiej Matki, musiał przegrać (s.23)”.

No nie wiem czy Kościół tak walczył z kultem Boskiej Matki. Theotokos była wielbiona od najstarszych dni.

„Z kolei Oskar Kolberg wspominał, iż Serbowie wierzą, że ich bogini-panna Divica <<poluje przy świetle księżyca>> (s. 24)”.

Spoko, tylko nie wiem, o których Serbach mowa – łużyckich czy tych z południa Europy? Warto byłoby zaznaczyć, że tych pierwszych. O Mokoszy:

„Niektórzy badacze uważają, że była najważniejszą boginią słowiańskiego panteonu i partnerką Solarnego Boga Słowian (s. 26)”.

Nie wiem po co te wielkie litery?

„Mówi się, że Dziewanna, Mokosz i Marzanna były trzema twarzami jednej Bogini – brzmi znajomo? (s. 30)”.

Gdzie się tak konkretnie mówi? To raczej pani własne koncepcje, a nie oficjalna wykładnia czy to naukowa, czy to religijna.

„Bóstwem związanym z płodnością był niewątpliwie Jarowit, którego seksualny aspekt czynił go podobnym do młodego Rogatego Pana, satyra, frywolnego kochanka bogini i jej towarzysza podczas kwietniowych Ogni Beltane (s.33)”

Kolejny skrót myślowy. O ile badacze są zgodni, że Jarowit i Jaryło to jedna i ta sama postać, o tyle Jaryło na Wschodzie ma wyraźne cechy bóstwa urodzaju, a Jarowit na Zachodzie to raczej bóg wojny. O Jarowicie wiemy, że poświęcona mu była tarcza w świątyni. Zatem mówienie, że Jarowit jest bóstwem płodności to lekkie uproszczenie.

„W późniejszych, chrześcijańskich wierzeniach czarownice, które czczą diabła, mieszkają w chatkach na skraju lasu bądź wręcz w lesie. Jest to ślad dawnych wierzeń w Leszego, boga z porożem na głowie, którego ludowa wyobraźnia czasem zamieniła w diabła (s. 35)”.

Nie wiem co ma mieszkanie w lasach przez wiedźmy do postaci Leszego?

„W latach 20. XX wieku zrozumieli to pierwsi wiccanie, kiedy kowen z New Forest zmieszał stare, brytyjskie praktyki oraz rozmaite inspiracje z magii ceremonialnej, Kabały, teozofii i wielu mitologii (celtyckiej, egipskiej, greckiej) i dostosował je do nowej rzeczywistości (s.54)”

O tzw. Covenie z New Forest wiemy na prawdę niezbyt wiele. Jego początki są nieznane. Można co najwyżej podejrzewać, że powiązany był z m.in. Chanctonbury Ring Covenem, który prawdopodobnie istniał w tym czasie w bliskim regionie w latach 20. XX w. Co wiedźmy robiły w nim też pozostaje zagadką. Większość materiału wiccańskiego skompilował Gerald Gardner w latach późniejszych (1946-1964). Niektórzy gardnerianie za początek swojej religii uznają rok 1951. Jest to umowne, nie trzeba się zgadzać z tą opinią. Jednak chciałbym wiedzieć, dlaczego arcykapłanka wiccańska uznaje za pierwszych wiccan osoby żyjące dużo wcześniej? To mogli być co najwyżej prekursorzy tejże religii, nie wiem na jakiej podstawie autorka nazywa ich „pierwszymi wiccanami”? Pierwsi wiccanie to raczej lata 40., 50. i 60. Może warto czasem sięgnąć do „Współczesnego czarownictwa” Macieja Witulskiego. No i swoją drogą najpierw była „wica”, potem dodano drugie „c”. 

Ale pomijając to, zastanawiam się dlaczego pani Agiles pisze „Kabała” wielką literą? Tylko, że tutaj sprawa nie jest już taka jasna. W większości publikacji termin ten pisany jest małą (np. Witold Tyloch „Judaizm”, Alan Unterman „Żydzi, wiara i życie”, dr M. Laitman „Kabała ujawniona”). Z pisownią wielką spotkałem się m.in. w pracy Fratera Barrabasa „Magiczna Kabała”, Dion Fortune „Mistyczna Kabała”. Zuzanna Krótki w artykule „Z historii polskich jednostek leksykalnych: KABAŁA, STAWIAĆ KABAŁĘ i podobne” wyjaśnia:

„Mimo że aktualnie wyraz Kabała w znaczeniu ‘doktryna filozoficzna’ zapisuje się wielką literą, w niniejszym artykule piszę go małą. Jednostkę tę traktuję bowiem jako wyraz o polisemicznym charakterze, niestosowne byłoby zatem różnicować jego formę ortograficzną (https://core.ac.uk/download/pdf/289276749.pdf, dostęp 18.04.2021)”.

Znowu wygląda mi to na językowy lapsus bazujący na angielskiej normie.

„Wiara w moc wizerunku, działająca na zasadzie magii sympatycznej, jest bowiem rozpowszechniona wśród wszystkich ludów ziemi (s. 131)”.

A zna pani jakieś inne ludy? Lud powietrza, lud ognia?

O gimnastyce słowiańskiej dla kobiet też ciekawie:

„Nie mnie oceniać, czy rzeczywiście jest to „prastara” tradycja, czy raczej stało się tu coś podobnego, co kilkadziesiąt lat temu zapoczątkowało ruch wicca, a za nim New Age, neopogaństwo etc. [...] Miały je praktykować Słowianki od najdawniejszych czasów (s. 339-340)”.

To miały, skoro nie wiadomo czy to robiły?

Dziwi mnie to, że autorka nie wyjaśnia, że ofiar u Słowian było kilka – trzeba (bo trzeba ją złożyć), obiata (obiecana za coś) i żertwa (standardowa ofiara). Co ciekawsze pisząc o ofiarach stosuje wszystkie trzy terminy, np. „nakarmieni trzebą” w cytacie na stronie 220. 

I zasadniczo nie byłbym tak czepliwy co do wielkich liter, pisania skrótów myślowych, przedstawiania własnych koncepcji jako obowiązujących. Ale ma to swój zasadniczy powód. Podejrzewam, po informacjach na okładce, że osoba, która ukrywa się pod pseudonimem Dobromiła Agiles to znana mi skądinąd doktor polonistyki ...

WIARA W PRZYRODZENIE

Rozbiła mnie kompletnie bibliografia tej książki. Dwie strony pozycji zwartych i kilka linków. Oprócz paru, rzekłbym klasycznych dzieł na temat religii Słowian, czarownic i folkloru, zielarstwa, znajdujemy pozycje rodzimowiercze (m.in. Rafała Merskiego), ezoteryczno-New Age’owe (Leszek Matela, Vadim Tschentze), popularyzatorskie (Witold Vargas, Paweł Zych), literackie (Łukasz Wierzbicki, nie wiem dlaczego Agiles pisze w bibliografii „Wierzbicki W.”?), a oprócz tego „Bogowie Słowian” Tomasza Józefa Kosińskiego ... Matko Ziemio! Już odwoływanie się do tej ostatniej lektury powoduje, że pracę odgórnie należy przekreślić czerwoną linią. Świadczy to o wszelkiej niewiedzy na temat religii Słowian i traktowaniu poważnie pseudonaukowych bzdur. Mało tego wśród linków na następnej stronie znajduje się równie treściwy portal wiaraprzyrodzona.wordpress.com, bazujący bodajże na twórczości Czesława Białczyńskiego. I tu już widzimy jaką wiedzę na temat religii Słowian ma nasza specjalistka Dobromiła.

Gdyby nasza mistrzyni wysiliła się troszkę bardziej intelektualnie i przeczytała ciut więcej, to może nie ośmieszyła by się aż tak bardzo. Prac na temat religii Słowian jest bardzo dużo. Polecam pani takich autorów jak: Artur Kowalik „Kosmologia dawnych Słowian”, Kamil Kajkowski „Mity, kult i rytuał: o duchowości nadbałtyckich Słowian”, Michał Łuczyński „Bogowie dawnych Słowian. Studium onomastyczne”, Paweł Leszek Słupecki „Slavonic Pagan Sanctuaries”, Boris Uspienski „Kult świętego Mikołaja na Rusi”, Dariusz Andrzej Sikorski „Religie dawnych Słowian", Jakub Zielina „Wierzenia Prasłowian”, Agnieszka Łukaszyk „Wierzchowce Bogów. Motyw konia w wierzeniach i sztuce Słowian i Skandynawów”, itd. itd. Oczywiście wymienione pozycje różnie są oceniane, a literatury jest zdecydowanie więcej. Niemniej na pewno gdyby sięgnęła pani do większości z nich to nie odważyłaby się na korzystanie z tak idiotycznych źródeł jak książka Tomasza Kosińskiego czy portal „Wiara przyrodzona” ... To już odgórnie dyskwalifikuje autorkę, jej wiedzę w temacie i dzieło. Ale nie zostawiajmy tego tak ogólnie – idźmy dalej.

RODNOWICCA

Ciekawi mnie to, że autorka na stronie 10 pisze, że:

„Na wyciągnięcie ręki czeka mądrość, którą możemy zgłębić, łącząc magię wicca z rodzimowierstwem i folklorem”.

Kilka linijek dalej podaje, że  opisywana przez nią praktyka:

„stanowi konglomerat wiccańskiej magii i mitologii z rodzimymi wierzeniami i folklorem”.

Tu moja nieco czepliwa uwaga; rodzimowierstwo słowiańskie to nie zawsze w stu procentach to samo co dawne rodzime wierzenia. Starą religię znamy w szczątkowej postaci starając się zrekonstruować. Rodzimowiercy w większości nie składają krwawych ofiar (tak, tak wiem, są wyjątki), ich obrzędy różnią się od tych sprzed tysiąca lat, inne kwestie wykażemy dalej.

Etymologia wyrazu „Słowianie” też wydaje mi się naciągana. Prawdopodobnie wcale nie oznaczała „sławnych, znanych” (s. 15), tylko bliżej jej było do współczesnego wyrazu „swój” czyli ktoś „krewny”, „bliski”, „ziomek” etc. Teoria, że nasi przodkowie byli „mistrzami słowa” stąd nasze miano, też wydaje mi się być równie nietrafiona.

Pani Agiles dalej pisze, że nie przekonuje jej mówienie zaklęć w obcym języku. Ciekawe stwierdzenie jak na wiccańską arcykapłankę. Kiedy należałem do covenu to pewne teksty jak „Runa czarownic” były mówione po angielsku, uważanym czasem za „łacinę wicca”. Nie jest to nic zaskakującego, przecież w magii stosuje się inne języki, jak choćby enochiański. Ale dziwi mnie taki pogląd ze strony inicjowanej wiccanki.

„Mówiło się też, że jeśli interesujesz się rodzimowierstwem, to pewnie należysz do wąskiego grona konserwatystów i ksenofobów. To nieprawda! (s. 16)”

Hi, hi, hi! No, ciekawie pani opowiada i wciąga pomysłowymi teoriami. 

Dalej dowiedziałem się, że Baba Jaga nie ma żadnego odpowiednika w mitologiach innych narodów. A słyszała pani może o postaci takiej jak Muma Pădurii czy Black Annis?

Zastanawia mnie to powiązanie kultu św. Marcina z Marsem. Imiennie na pewno, nie obce mu były też sprawy militarne, ale czy jest to kontynuacja pogańskiego kultu?

Dowiedziałem się, że Dziewanna to bogini wiosny (s. 24). Skąd ta informacja pochodzi? I nie wiem dlaczego autorka twierdzi, że po chrystianizacji Dziewanna stała się „dziwożoną, samodivą i dźiwicą” (s. 24). Dziewanna to imię bogini i nazwa rośliny. Dziwożona to wodny demon. Samodiwy znane są głównie z Bułgarii, gdzie raczej nic nie wiadomo o kulcie Dziewanny ...

Potem jakieś turboskie informacje na temat „Łady/Ładnej”. Pani Agiles przyrównuje ją do Artemidy. Super! Ale grecka Artemida to odpowiednik rzymskiej Diany. Jan Długosz twierdził, że Polacy czczą Dianę nazywając ją Dziewanną ... Łada to według niego odpowiednik Marsa. Maciej Miechowita łączył Ładę z grecką Ledą, matką dioskurów Kastora i Polluksa, których określił mianem Lelum i Polelum.

„Brytyjscy wiccanie afirmują celtyckie Koło Roku – obchodzą Halloween (Samhain) i May Eve (Beltane), Równonoc Jesienną i Wiosenną, zwaną przez wiccan eklektycznych Mabon i Ostara (s.20)”.

Autorka miesza wszystko totalnie. Halloween to nazwa szkockiego pochodzenia, Samhain  irlandzka (choć nawet Irlandczycy trochę inaczej ją zapisują), May Eve to ludowa angielska, Beltane to zangielszczona forma irlandzkiego Lá Bealtaine. A co jeśli brytyjscy wiccanie będą eklektykami? Wtedy nazwy wymyślone przez A. Kelly’ego oraz J. i S. Farrarów nie będą ich obowiązywać?

Co do Zorzy (s. 25) to w kulturze serbskiej była to Dennica, a w źródłach pojawiają się odrzucane przez badaczy wzmianki o Jutrybogu jako panu jutrzenki. Z kolei Kostroma (s. 25-26) wykazuje pewne podobieństwa do Marzanny czy Kostruba o czym w tekście cicho. A nawet do Maślenicy, którą się rytualnie pali w Rosji jak naszą Marzannę.

Z kolei Mokosz autorka wiąże z żywiołem wody (s. 26). Ja bym raczej związał ją z ziemią, w końcu jej postać uważana jest za Matkę Ziemię Wilgotną. Nie wiem kto nazywał w jakimkolwiek źródle Mokosz „Matką Zbóż” (s. 26)? To raczej jakiś współczesny wymysł.

„Bogini odpowiada za nasze życie. Łączy to Mokoszę z postaciami słowiańskich mojr – parek, norn, prządek – czyli Rodzanic (s.27)”.

Nie wiem co ma niby je łączyć? Nie wiele wiemy o rodzanicach, zostawiały tylko los w postaci znamienia dziecku na czole. Autorka wyraźnie miesza fakty po swojemu.

O Perperunie-Dodoli:

„ Miała być żeńskim odpowiednikiem Peruna, władcy niebios, lub też jego małżonką i towarzyszką. W tej hermafrodytycznej parze zawarta jest tajemnica, iż burzom i grzmotom, przynależącym do boga, towarzyszy rzęsisty deszcz, zsyłany przez boginię (s. 27)”.

Dlaczego niby ta para ma być „hermafrodytyczna”? Tak samo jak bogini Mari i Maju w mitologii Basków razem tworzą deszcz. 

Dalej pani Dobromiła twierdzi, że Lela-Dzidzilela jest odpowiednikiem rzymskiej Westy (s. 27). Dzidzilejla według Długosza to Wenera. 

Potem dowiaduję się, że miejscem kultu tejże bogini była Jasna Góra (s. 28) ... Chyba raczej Łysa Góra? To na Łysej Górze, czyli Łyścu był kult Łady, Bodo i Leli.

Te informacje o bogini Żywii też wydają się być lekko naciągane i współczesne. Tą Rodżanę-Rodzinę-Mienię to skąd pani wytrzasnęła? 

Podoba mi się też stosowanie przez panią pojęć takich jak „Prawia” czy „Jawia”. Owszem występują one w rodzimowierczym żargonie, warto jednak zwrócić uwagę, że wywodzą się one z apokryficznej „Księgi Welesa” i raczej są wymysłem współczesnym, bez sensu na ich podstawie tłumaczyć dawną mitologię.

„Podobnie jak Mars, Marzanna prowadziła wojowników do bitwy. Pamiętacie najstarszą polską pieśń rycerską, Bogurodzica? Rycerze modlą się do Matki Boskiej właśnie dlatego, że w narodowej pamięci zachowały się przekazy o kobiecym bóstwie prowadzącym wojów do zwycięstwa w bitwach (s.30)”.

To już jedna pani tak napisała i zrobiła furorę na stronie „Historyczne bzdury”. O ile mnie pamięć nie myli, wymieniony w bibliografii książki Aleksander Brückner wyjaśniał tę sprawę, chodzi o wyraz „Marza”, który pierwotnie oznaczał „Maryję”. Więc to wcale nie była pieśń do Marzanny jakby wielu chciało. Są oczywiście zwolennicy tej teorii, ale to wciąż tylko teoria. Nic pewnego. 

„O ile Marzanna sprawowała piecze nad umierającymi tu, na ziemi, przeprowadzając ich w zaświaty, o tyle Nyja, Śmiertnica czy Kostucha miała być królową Nawii i władać duszami zmarłych oraz demonami, które tam przebywały (s. 30)”.

Nic mi nie wiadomo o tym, żeby Marzanna była swojego rodzaju psychopomposem. Dusze w ptasiej postaci udawały się do zaświatów znanych jako Nawia czy Lalia. A co do Nyji to nie jest jasno powiedziane, że była to bogini. Jan Długosz przyrównał Nyję do Plutona:

"Plutona nazywali Nyją uważając go za boga podziemi i stróża oraz opiekuna dusz, gdy ciała opuszczą. Do niego modlili się o to, aby wprowadzeni byli po śmierci do lepszych siedzib w podziemiach (...)"

Są oczywiście przypuszczenia, że Nyja to bogini, motyw ten nawet stał się popularny w literaturze (m.in. w pracach Czesława Białczyńskiego czy w książce Igora D. Górewicza "Borek i bogowie Słowian"), ale z podstawowego źródła wiemy, że był to jednak mężczyzna. 

Skąd wzięła pani postać „Baby Slat”? O Złotej Babie zwanej też Cizą czytałem w książce Jerzego Strzelczyka „Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian”, ale to też pewne dywagacje, zaś ta wspomniana postać to coś dla mnie zupełnie nowego. 

Swaróg to według Agiles główne bóstwo solarne. Raczej bóstwo ognia, o ile Swaróg i Swarożyc nie są jedną i tą samą postacią. Warto zwrócić uwagę, że na Litwie jest podobny mit o kowalu, który wykuł słońce. Swaróg przyrównywany był do Hefajstosa, stąd raczej są to inni bogowie. Dalej dowiaduję się, że raróg był towarzyszem Swaroga. Najprawdopodobniej raróg był wcieleniem Swaroga, na co wskazuje podobieństwo teonimu oraz podobny motyw przedstawiania demiurga pod postacią ptaka, występujący m.in. w mitologii bałtyjskiej czy fińskiej, na co uwagę zwraca Jerzy Suchocki w „Mitologii bałtyjskiej”.

„Poprzez deszcz Jaryło zapładniał matkę Ziemię – dlatego przedstawia się go jako pięknego młodzieńca z wielkim przyrodzeniem we wzwodzie oraz z kłosem zboża w dłoni (s. 33)”.

Obecnie na pewno tak, ale czy dawniej? Wątpię.

Tego „Rgiełca”, to skąd pani wzięła? Wiara Przyrodzona czy Tomasz Józef Kosiński? Źródła wspominają o Simargle, czasem dzieląc go na Siema i Rgła. Rgieł najprawdopodobniej był bogiem urodzaju. Ciekawi mnie też przedstawiony w tekście bóg Kupała (???). To przecież nazwa święta. W jednym źródle była wzmianka o bóstwie Kupale, ale najprawdopodobniej opisywana w nim postać to Kostrub. Potem się jeszcze dowiaduję, że Kupała to bóg wody (s. 170). Podobnie ciekawi mnie teoria pani Agiles, że Rokita i Boruta byli wcześniej potężnymi bóstwami płodności.

„Odsyła nas to do celtyckich podań o dwóch walczących braciach, Królu Dębu (Panu Pory Jasnej) i Królu Ostrokrzewu (Panu Pory Ciemnej), które są bardzo popularne wśród neopogan (s. 36)”

Nie wiem czy takich „celtyckich”. Te postacie o ile mi wiadomo wywodzą się z prac Roberta Gravesa, a dawni Celtowie raczej nic na ich temat nie słyszeli. Podobnie jak podejrzewam, że myli pani Ślężę z Łyścem, pisząc o tym drugim miejscu:

„Dziś jest – podobnie jak angielskie Glastonbury dla wiccan i neopogan – jednym z najważniejszych miejsc spotkań i pielgrzymek polskich rodzimowierców słowiańskich (s. 47).”

Na pewno rodzimowiercy tam podróżują (sam byłem dwa razy), ale Ślęża jest zdecydowanie popularniejsza. Dobromiła Agiles informuje nas, że Wieżyca była miejscem kultu boga Wida. Skąd go pani wzięła? Bo w normalnych źródłach trudno o informacje o takiej postaci.

„Warto zauważyć, że w naszym kraju procesy czarownic nigdy nie przybrały takiej skali jak na Zachodzie (s. 48)”.

Skalę miały dużą. Zależy do jakich źródeł pani zagląda. Zazwyczaj każdy autor przypisuje ten fenomen każdemu innemu krajowi tylko nie swojemu. W Polsce też tego trochę było, tylko u nas zajmowały się tym głównie sądy świeckie. Ale to temat na osobny wpis.

„Współcześni rodzimowiercy używają zamiennie miecza lub noża, by miód ofiarowany bogom w trakcie rytuałów spływał po ostrzu do świętego ognia (s. 61)”.

Szczerze pani powiem, że brałem do tej pory udział w obrzędach pięciu rodzimowierczych gromad i ani razu czegoś takiego nie widziałem. Ta praktyka jest stosowana w obrzędach, niemniej nie zawsze. Z tego co wiem popularna jest zwłaszcza na Stadzie.

Nie wiedziałem, że płanetnicy służyli Perunowi (s. 65), to pewne? Tak samo jak to, że Swarożyc to boski posłaniec (s. 68)? Do genezy andrzejek częściej przywołuje się postać „Fortuny” czczonej przez Słowian Połabskich, o czym wspomina William z Malmesbury. Nie wiedziałem, że wrót do Nawii będę mógł sobie poszukać w lesie (s. 78). „Nawęza” czy „nawąz”? (s. 82). O kołowrocie:

„Dawniej symbol ten malowano na drzwiach domostw i na dziecięcych kołyskach (s. 84)”.

O ile mi wiadomo kołowrót znamy tylko ze znaleziska z Nowogrodu Wołyńskiego datowanego na wiek XI. Jego popularność i odrodzenie w czasach współczesnych zawdzięczamy Stanisławowi Jakubowskiemu. Czy mogłaby nam pani powiedzieć, gdzie znajdziemy te przykłady kołowrotów na kołyskach i drzwiach domostw? Nie wiedziałem też, że swastyka oznaczała „Źródło” (s. 85).  Dowiedziałem się, że celtycki triskelion był symbolem Welesa ... (s. 85). Potem się dowiaduję, że ręce boga wyznawcy wiążą z postacią Peruna (s.86). Ręce boga wywodzą się z czasów Kultury Przeworskiej i to raczej germański symbol nie słowiański. Obecnie chyba tylko w RKP cieszy się taką estymą. Z kolei według pani Dobromiły krzyż słoneczny to symbol Świętowita (s.86). Bo ja wiem? Mocno naciągane. Ten symbol dębu omawiany dalej również mi za bardzo w oko nie wpadł przez ostatnich wiele lat ...

Ciekawe, że w covenie do którego należałem mówiło się „istoto ognia” a pani Agiles podaje „płomienna istoto” (s. 116), ale to już detal bo chodzi o to samo.

Niedziela dniem Roda (s. 139). To jest mi nowe.

„Jeśli kiedykolwiek interesowałaś się magią, na pewno wiesz, że współczesne czarownice obchodzą w roku osiem głównych festiwali, zwanych przez nie sabatami: w zimowe przesilenie wypada Yule, kiedy bogini w aspekcie matki rodzi boga-słońce, Sol Invictus (s. 148)”.

Zimowe przesilenie wypada pomiędzy 21 (czasem nawet 20 w latach przestępnych) a 22 grudnia. Sol Invictus to święto 25 grudnia.

Co ciekawsze na stronie 151, dowiedziałem się, że sianko pod obrusem na Wigilię Bożego Narodzenia jest dla Rgieła (s. 151). Przyznam, że jest mi to nowość.

„Z kolei Spas Zimowy, opiekuńczy duch świąt Bożego Narodzenia, to wedle niektórych źródeł obecny w kulturze Słowian wschodnich Morozko, czyli Dziadek Mróz (s. 153)”.

"Spas" to w prawosławiu "Chrystus Zbawiciel".

To z tym niemieckim pochodzeniem choinki też nie jest to pewne. Na portalu Racjonalista.pl ukazał się ciekawy artykuł autorstwa Mariusza Agnosiewicza pt. „Słowiańskie korzenie choinki”  na ten temat, w którym autor zaznaczał:

„ ... W tym samym czasie Polskę kolonizowali Prusacy i Austriacy a jednak na choinkę mówimy różnymi wariantami słów prasłowiańskich:

choinka w większej części Polski,

chójka (gwara wielkopolska i kaszubska),

chujka (gwara wielkopolska),

chójanka (dolnołużycki),

chójak/chójniak (gwara mazowiecka),

chójk (regionalizm podawany przez Karłowicza),

gòdowé drzéwkò (Kaszuby)

danka (Kaszuby)

goik (Śląsk).

Język wyklucza więc niemieckie pochodzenie choinki. [...] Co ciekawe, sami Niemcy wskazują, że zwyczaj choinki w dzisiejszym rozumieniu zapoczątkowano u nich na dworze ...książąt piastowskich. [...] Pierwsza choinka w dzisiejszym rozumieniu, jako świecące drzewko zdobione na Boże Narodzenie w domach, została wprowadzona w 1611 przez Dorotę Sybillę (podaję za katholisch.de oraz theology.de), która opisywana jest jako „niemiecka arystokratka" z dynastii Hohenzollernów. W rzeczywistości jednak owa pierwsza choinka wiąże się z Piastami. Dorota Sybilla była prawnuczką Barbary Jagiellonki. Wychowała się w Krośnie Odrzańskim, które należało wówczas do jej wuja Jana Zygmunta Hohenzollerna. W 1610 poślubiła księcia piastowskiego Jana Chrystiana, z którym najpierw zamieszkali na zamku w Legnicy, a w grudniu 1611 przeprowadzili się na zamek w Brzegu. To właśnie w Brzegu pojawiła się pierwsza choinka. Co najważniejsze: w owym czasie Brzeg, który politycznie był częścią niemieckiej Rzeszy, pozostawał w obszarze kultury polskiej, w połowie XVII wieku polsko-niemiecka granica językowa przebiegała niedaleko miasta; Brzeg należał do terytorium, na którym dominował język polski.” (źródło: http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,10277, dostęp 18.04.2020).

Cóż, nie wiemy ile w rozważaniach Agnosiewicza jest prawdy, ale warto mieć jego uwagi na względzie. Nie od dziś powszechnie wiadomo, że Kopernik był Niemcem a obozy były polskie...

Potem pani pisze o bakaliach (s.158). Głównie robi się je z owoców południowych, stąd nie wiem czy mają być wyznacznikiem słowiańskości.

„Tradycyjnie na ceremonie słowiańskie często przychodzi się ubranym na biało (s. 171)”

Powiem pani szczerze, że oprócz prowadzących obrzęd żerców, to chyba mało kto się konkretnie na biało ubierze ... Z kolei o święcie Gromnicy czytam:

„To pozostałość po starszym, żydowskim, starotestamentowym święcie Hypapante (s. 177)”.

Pragnę pani zwrócić uwagę, że sama nazwa Hypapante jest grecka.

Nie wiedziałem, że wilk był towarzyszem Dziewanny/Marzanny (s. 178). Dziewanny tak, ale Marzanny? 

„Oczywiście klucze do zaświatów dzierży Marzanna, Pani Śmierci i Odrodzenia – która w swoim dziewiczym aspekcie jest Dziewanną, tchnieniem wiosny (s. 178)”.

Także Baba Jaga, Złoty Kur lub Raróg pilnują bram zaświatów. Rzadziej we wschodnim w folklorze pojawia się św. Mikołaj jako strażnik bram niebios, co wskazuje na postać Welesa. 

Te informacje o mlecznych daniach na Wieczór Lutowy to istny New Age (s. 181) ...

„W innej wersji Jaryło odniósł zwycięstwo  nad smokiem, dlatego jego wizerunek został później przejęty przez chrześcijan jako postać świętego Jerzego (s. 195)”.

Kiedyś w telewizji dziennikarz stwierdził, że dzięki religii chrześcijańskiej obyczaje słowiańskie przetrwały do dziś. Jak to dobrze jest mieć takiego opiekuna. Kult św. Jerzego, św. Eliasza wiązany jest w prawosławiu z postacią Peruna, a np. św. Mikołaja czy św. Błażeja to pozostałość po kulcie Welesa. Jeśli powiążemy postać Jaryły z Perunem w jedną całość to może ma to sens, ale to tylko teoria, nie pewny fakt. Dalej o Jaryle:

„Zwykle wybierano najpiękniejszego młodzieńca ze wsi i wprowadzano go do świętego kręgu na białym rumaku (s. 196)”

Młodzieńca czy dziewczynę? I jakiego kręgu?

„Z Perunem i Welesem wiąże się z kolei podanie rozgłaszane na wsiach, że pierwszy wiosenny grzmot jest znakiem wypędzania diabła do podziemi przez Boga Ojca. Oczywiście to Perun ciska grzmotem na wiosnę, by wspomóc solarne bóstwa płodności w nadejściu Jasnej Pory Roku, a tym samym zejściu Welesa do Nawii (s. 199)”.

Z tego co się orientuję, to raczej mit o powstaniu świata wspominał o tym jak Bóg (identyfikowany z Perunem) uwięził Diabła (identyfikowanego z Welesem) łańcuchami pod ziemią. Co roku Diabeł próbuje się wydostać rozkuwając łańcuch. Wtedy to na wiosnę pojawia się anioł lub Bóg, który ciska w łańcuch piorunem, od czego ten znowu się staje złożony w jedną całość. Legenda mówi, że kiedy się to w końcu Diabłu uda, nastąpi koniec świata. Pierwsza wiosenna burza to czas, kiedy w wierzeniach ludowych nasz kuternoga próbuje się wydostać z niewoli, a pierwszy wiosenny piorun zapładnia także Matkę Ziemię. I teraz jak się ma to co ja napisałem do tego cytatu powyżej?

Pomysł z kołaczem na jare gody, nie wydaje się być czymś nadzwyczajnym, tylko nie wiem dlaczego Pani Dobromiła przytacza tutaj opis rytuału ze święta plonów, bazujący na arkońskim obrzędzie (s. 201)? Nie wiem po co go wprowadza i powtarza przy okazji równonocy jesiennej?

„Co prawda Słowianie nie odprawiali żadnego rytuału dokładnie z nocy 30 kwietnia na 1 maja, jednak ... (s. 224)”.

A zwyczaje związane z maikiem? Zwłaszcza na Łużycach, Słowacji, Czechach gdzie drzewka majowe stawiane były na głównych placach osady, aby zapewnić całej miejscowej społeczności dobrobyt, wzrost, płodność i zdrowie. Zwrócę pani uwagę na znane miejsce sabatów czarownic, czyli pogańską górę Łysiec. Tam według „Powieści rzeczy istey” z l. poł. XVI w.:

„był Kościół trzech bałwanów, które zwano Lada, Boda, Leli. Do których prości ludzie schadzali się pierwszego dnia Maia, modłę im czynić y ofiarować”.

Czyli mamy jakieś echo obchodów dnia majowego wśród Słowian. Można by jeszcze wspomnieć o kładzeniu ciernistego krzaka pod dachy aby bydło obficie mleko dawało jak podawał „Katalog magii Rudolfa z Rud Raciborskich”, ale niestety wykazano, że to źródło najprawdopodobniej powstało w Niemczech, a na Śląsku znalazł się tylko jakiś odpis. 

O święcie dziadów:

„Z jakiegoś powodu data pokrywa się w wielu, wielu miejscach i jest to zawsze początek listopada (s. 312)”.

Nie wie pani z jakiego? Z takiego, że katolicyzm to wchłonął, a następnie wraz z ekspansją późniejszego chrześcijaństwa na cały świat wiele zmienił w obyczajowości.

Zastanawiają mnie te informacje o kraboszkach (tutaj pisanych karaboszkach). Wiemy o nich, m.in. z Kroniki Kosmasa, że używane były podczas rytuałów pogrzebowych. Rozumiem, że kiedy dusza znajduje się w stanie, który nasi południowi bracia nazywali Vedagon (czyli po śmierci, ale jeszcze nie w zaświatach), inaczej się do zmarłego podchodziło. Wiem, że rodzimowiercy słowiańscy teraz wykorzystują te maski podczas swoich rytuałów z okazji dziadów. Kiedy przeglądamy informacje o obchodach tego święta wśród ludu wiejskiego na Białorusi, tam nic nie ma o maskach. Skoro zapraszamy umarłych w gości nie musimy się przed nimi kryć. Jeśli zaś ich ostrzej przywołujemy, a potem odganiamy może wtedy ma to sens (jak w magii ceremonialnej). Tak czy siak nie wiem czy nasi przodkowie nosili sobie od tak po prostu maski w czasie świąt zmarłych (s. 314) ? Raczej wątpię. Mam wrażenie, że autorka trochę miesza kulturę słowiańską z celtycką, gdzie przebieranie się w łachmany i ukrywanie tożsamości w tę noc miało swój powód. 

Potem lista „słowiańskich demonów” i widziadeł ... a wśród nich naleciałości późniejsze np. średniowieczny Homen. No, ale autorka opiera swoją wiedzę za pewne o „Bestiariusz Słowiański”, który jest tylko popularyzatorską pracą na ten temat.

Skoro czwartek uważa pani za dzień Peruna, to czy środa nie powinna być dniem Welesa? Trygława identyfikuje się często z Odynem, choćby z tej racji, że jedno oko miał zasłonięte. Świętym dniem Odyna jest środa, co wiemy po angielskiej nazwie Wednesday – dzień Wodena. Z kolei środa po francusku to Mercredi, co wywodzi się z łaciny i oznacza dzień Merkurego, rzymskiego boga handlu. Jak pisał Włodzimierz Szafrański w pracy zbiorowej pt. "Zarys dziejów religii" Weles mógł być panem handlu. Oba kierunki pchają nas w ciekawą stronę rozważań. 

O Kupale:

„Wygląda na to, że nasi przodkowie próbowali w jakiś sposób oddać dualizm, tkwiąc w tym sabacie (s. 248)”.

Wie pani, myślę, że sabaty to organizowały czarownice. Nasi przodkowie po prostu świętowali zbiorowo. Nie było to nielegalne. Wręcz przeciwnie.

„A czarownice <<zawsze stają po stronie życia>>, jak uczy wicca (s. 254).

Oj tak! Cała to wiccańska homoseksualna komuna wrogów rodziny z czerwonymi piorunami jako nakładkami na zdjęciach profilowych z Facebooka reprezentującymi Strajk Kobiet jest tego najlepszym przykładem ...

„Przy okazji warto jednak przypomnieć, że miód pitny był dla Słowian napojem świętym. Stanowił obiatę, był także lekarstwem i trunkiem powszechnym (s. 255)”.

Skąd pani wzięła tę uroczą teorię? Jest taki artykuł Mariusza Filipa pt. „Neopogaństwo a Straight Edge ...”, w którym autor zwrócił uwagę, że w źródłach nic na ten temat nie ma. Nawet wysnuł podejrzenie, że rytuał, który praktykują rodzimowiercy jest tak na prawdę skopiowany od innych pogan. Z tego co mi się udało ustalić, pierwszą osobą, która do świata Słowian wprowadziła miód w kontekście rytualnym był Jan Sas-Zubrzycki. Cała jego wizja była tylko i wyłącznie romantyczną interpretacją przeszłości.

UBOGA WIEDŹ-MA 

Pani Dobromiła Agiles próbuje dostosować wiccańskie koło roku ośmiu sabatów do słowiańskiego podłoża. I chwała jej za to. Też robiłem to samo i uważam, że ma to sens. Jednakże sposób w jaki to robi jest na prawdę słaby. Ubogość wiedzy daje się odczuć gołym okiem. Pomijam już fakt, że jest wiele świąt, które pomijane są przez wiccan, a stanowią cenny element polskiej kultury (np. andrzejki, budzenie jelenia, siuda baba). Warto o nich pamiętać choćby dlatego, że wywodzą się z pogaństwa. Pisząc o podstawowych (nazwijmy to umownie) świętach autorka pomija wiele ciekawych informacji kreując rytuały na wyjątkowo płaskim gruncie. Przyznam szczerze, że rodzimowiercy w swoich gromadach robią to znacznie ciekawiej z obfitszą zawartością.

Pisząc o szczodrych godach, nie wspomina pani o Bożiczu, Badnjaku czy mitycznej postaci Koliady i Karaczunie ze wschodniego folkloru. Palenie Badnjaka bardzo przypomina palenie kłody Yule. Ponadto sam dualizm Bożicz, młody bóg kontra Badnjak, stary bóg koresponduje trochę z walką Króla Dębu i Króla Ostrokrzewa, popularnych wśród wiccan w tym okresie. 

Pisząc o święcie gromnicy zapomina pani o rysowaniu swastyk na dachu dymem ze świecy. Miało to oczywiście swój magiczny powód. 

Przedstawiając jare gody, autorka pomija np. rosyjską maślenicę. A już brakiem jakichkolwiek informacji o krakowskiej rękawce obraziła moje patriotyczne uczucia regionalne. Warto też wspomnieć o kaszubskiej nazwie wielkanocy „jastrë” wykazującej fonetyczne podobieństwa do imienia Eostre. Może to nie przypadek?

Zaimponowało mi to kreowanie Beltane na podstawie Rusałczego Tygodnia, Stada, Zielonych Świątek. Te święta wypadają z reguły w innym terminie i mają ciut inny charakter. Nie nazywa pani słupa majowego "maikiem" czy np. "gaikiem" (choć pojęcie "gaik zielony" częściej odnosi się do innego zwyczaju). Jeśli jest pani inicjowaną wiccanką, to liczę na to, że widziała taki film jak „Kult” („The Wicker Man”) z 1973 r. Tam, oprócz tańca wokół drzewka majowego jest pokazany taki tradycyjny taniec z mieczami. Choć akcja filmu toczy się w Szkocji, to Słowianie mieli coś podobnego. Warto wykorzystać to jako źródło inspiracji. 

Ten Spas Chlebowy w pani wersji to już totalna porażka. Rodzimowiercy obchodzą tzw. piorunowy tydzień w tym czasie. Są to najgorętsze dni w roku z największa ilością burz. W naszej tradycji ludowej Mazowsza 1 sierpnia znany był jako dzień św. Piotra Palikopy. Palikopa = (piorun) pali kopy (siana). Może to właśnie ta nazwa podobnie przypisana jak Kupała do św. Jana (Iwan Kupała) powinna być źródłem inspiracji zamiast świąt notabene ciągnących się przez cały sierpień?

Przy okazji dożynek zapomina pani o bagaczu oraz ceremonii żenienia komina, znanej na Białorusi.

Przy okazji dziadów można by coś więcej o dziadach wędrownych. Kompletnie pomija pani tę kwestię wymieniając tylko ubogich ludzi (tu np. może warto sięgnąć po pracę Piotra Grochowskiego „Dziady. Rzecz o wędrownych żebrakach i ich pieśniach”).

Inne informacje przedstawiane przez Dobromiłę Agiles również mi nie zaimponowały. O Babie Jadze także jest zbyt mało. Pomija pani znaną teorię, że w rzeczywistości jest ona trupem – ma kościaną nogę, jej chatę wypełnia całe ciało. Latała nie tylko w kotle, ale też przedstawia się ją w moździerzu lub w kołpaku z ubijakiem. Znanych wiedźm byłoby na pewno więcej. Wspomnę np. Marinę Kołdobujową z ruskich  bylin, co zamieniła Dobrynię Nikitycza w tura.

Bardzo mało jest o świętych górach. Autorka wymienia Ślężę, Radunię, Wieżycę i Łysiec. A co np. z Rowokołem? Słyszała pani o obrzędach na Czantorii? Co ze świętą górą Triglav w Słowenii? A co z legendarnymi miejscami sabatów u słowiańskich wiedźm z południa (m.in Klerk, Slivnica, Grintavec, Rogaska)? Długo by dyskutować.

Definicja talizmanu  i amuletu także skąpa – talizman chronił ze względu na zawarty symbol, zaś amulet ze względu na tajemnicze właściwości. Tego tu nie ma.

Ciekawią mnie te cytaty ze strony Stowarzyszenia Zadruga. Nic nie mogę znaleźć ...  

POLEGAJ JAK NA BABIE JADZE!

Generalnie nie będę się czepiał na siłę. Autorka ma swoje pomysły i je przedstawia. Pewne rzeczy jednak nie przypadły mi do gustu, np. pomysł z wbijaniem symbolu fallicznego na jare gody (s. 221). Słyszała pani może ten przesąd, że wtedy Ziemia jest ciężarna i nawet nie powinno się kopać, wbijać nic w nią, skakać mocno po niej? Jajka pobłogosławi ksiądz wiernym bez rozbijania im skorupek, podobnie jak piorun zapłodni ziemię podczas pierwszej wiosennej burzy bez niszczenia zbytnio jej zawartości.

Zastanawia mnie ta zabobonna przemiana w wilkołaka (s. 130). Aż mam ochotę spróbować, ale wątpię, żeby mi się udało. Wywołanie bijatyki też nie wydaje się być trudne, wystarczy forum internetowe, nie trzeba rzucać bijakiem do cepów (s. 130). Co to w ogóle za ciemnogród?

Jak podążać drogą Baby Jagi? No tutaj mamy na to autorską odpowiedź. Przyznam, że jest to na swój sposób zabawne.

VERETNICCA

CZYLI 

JAK WZBOGACIĆ SŁOWIAŃSKIE RZEMIOSŁO WIEDŹM? 

Wprawdzie swoją wizję słowiańskiego czarownictwa porzuciłem dawno temu, ale gdybym jednak miał się pokusić o stworzenie systemu magicznego opartego o tradycję słowiańską, to myślę, że zrobiłbym to lepiej niż pani Dobromiła.

Na wstępie wykorzystałbym informacje na temat magii dostępne w książce Joanny Wawrzeniuk "Magia ochronna Słowian we wczesnym średniowieczu na ziemiach polskich", którą naturalnie nasza mistrzyni całkowicie pomija. Tworząc koherentny system odwołujący się nie tylko do lokalnych praktyk ale i całej Słowiańszczyzny na pewno zaczerpnąłbym inspiracji z Bałkanów, a konkretnie tego o czym pisał Radomir Ristic w swoich pracach „Witchcraft and Sorcery of the Balkans” oraz „Balkan Traditional Witchcraft”. O nich w bibliografii dziwnym trafem także skąpo ... I teraz zacytuję fragment swojej recenzji pracy wspomnianego autora:

„ ... Widzimy siebie w drewnianej chacie, gdzie na środku znajduje się palenisko, a nad nim łańcuch. Siedzimy przed ogniem nago, przypięty mamy tylko pasek, a na nim przyczepioną kusturę; rytualny nóż z czarną rękojeścią zrobioną z rogu barana. Na łańcuchu widzimy głowę koguta. Nasze rekwizyty rytualne oczekują nas w torbie zrobionej z koziej lub rzadziej owczej  skóry ...”

Prawda, że słowiańskie, czarownicze, a zarazem klimatyczne? I nawet nie trzeba rekwizytów trzymać w szufladzie, skrzyni czy innym wyświechtanym miejscu. Mamy wszystko po „słowiańsku”. Sam Ristic opisuje rytuały serbskich wiedźm (które były też wampirzycami), a na ich czele człowieka z żółtą brodą. Przedstawia tajne bractwa kowali i ciekawostki z folkloru. Zamiast „Runy czarownic” tańczymy tzw. Koło. Rytuały przewodzone przez „cara” i „carycę” oraz towarzyszącym im „królów” i „królowe”. Czyż to nie lepsze niż „arcykapłani”? A magiczne młyny? Przypomina się tutaj także Krabat. Może księgę cieni warto nazwać „koraktor”? Ale to już chyba lekka przesada. Chorwackie czarownice dla odmiany formowały coś na wzór wojskowych szyków, o czym z kolei pisał Ronald Hutton w książce „The Witch. A History of Fear from Ancient Times to the Present”.

Z polskich akcentów nie zapominałbym o symbolice ciżemki, w końcu nie bez powodu po angielsku nazywa się ją „poulaines” i „cracoves”. Wiązano ją z odrodzeniem pogaństwa. Może z mody wyszła, ale jakimś symbolem dla polskich wiedźm być powinna. A jest kompletnie zapomniana. O lataniu na łopacie do chleba i okradaniu krów z mleka chyba pani pamiętała (kolejny rodzimy akcent).

Można by się też zastanowić nad zamianą postaci boga i bogini na dwóch bogów. Ten dualizm proponuje Ristic, ale też inni np. Natasza Helvin. Tyle, że w przypadku tej drugiej osoby poza terminem „veretnik” stanowczo nie polecam jej pomysłów.  

Skoro jest pani wiccanką, nie zaszkodziłoby się także zainspirować wiadomościami, które Gerald Gardner otrzymał od polskiego zielarza z Edynburga. Wspomniał on o grupach czarowniczych działających w Polsce. Rzecz jasna, pewnie są to zmyślone stowarzyszenia, niemniej opis ich praktyk wydaje się być inspirujący: różdżka z drewna bukowego, na szyi bursztynowy koralik zawieszony na miedzianym łańcuszku, szaty w postaci rzymskiej togi z szorstkiego płótna.

Urocze, nieprawdaż? Czuję, że napisałbym ciekawszą książkę od pani Dobromiły.

50 TWARZY WICCAN

Zastanawia mnie dlaczego akurat inicjowani, tradycyjni wiccanie są tacy niewyżyci duchowo? Samo czarownictwo zazwyczaj im nie wystarcza. Ja rozumiem, że często gęsto zgłębiają tajniki wiedzy, którą stosują w swoich wiccańskich praktykach, np. praktyki kabalistyczne (jak czynili to m.in. Janet i Stewart Farrarowie, albo Frater Barrabbas autor "Magicznej kabały"), ale nie wiem dlaczego ciągnie ich do innych ścieżek. Zachary Cox, Jean Williams ze znajomymi stworzyli Towarzystwo Tęczowego Mostu i praktykowali rytuały oparte m.in. na dziełach Aleistera Crowleya co przedstawili w pracy "The Play Goes On. The Rituals of the Rainbow Bridge". Ben Whitmore autor krytycznej książki "Trials of the Moon. Reopening the Case for Historical Witchcraft" deklaruje przynależność do damsko-męskiej loży masońskiej. Niektórzy zaś od wicca odejść za daleko nie potrafią tworząc coś nowego. Przykładem może być Pierścień Trotha czy Theodyzm inspirowane teologią czarowniczą. Z kolei druid Philip Carr-Gomm proponuje nam połączenie swojej ścieżki z wiccańską w publikacji „DruidCraft”. Pani Agnieszka Mojmira Antonik deklarowała stworzenie pierwszego polskiego covenu ChaosCraft. Wiccanka znana z wielu pseudonimów, m.in. jako Driada podkreślała swoją przynależność do O.T.O. Przykłady naturalnie można mnożyć.

Pani Dobromiła Agiles zmierza w tym samym, specyficznym kierunku ucząc jak łączyć wicca eklektyczną z rodzimowierstwem słowiańskim. Zastanawia mnie to jeszcze od innej strony. Kiedy robiłem to samo będąc młodym poganinem łączyłem wicca eklektyczną z wierzeniami dawnych Słowian, a wiedzę na ten temat czerpałem z książek o naszej rodzimej religii i mitologii. Myślę, że więcej sensu ma inspirowanie się dawnymi wierzeniami, wiedzą na ich temat niż kombinacje oparte o to co stworzyli inni często dodając zupełnie nowe elementy.

Tylko jaki jest sens uczenia dzieci jak łączyć te dwie religie w jedną całość? Czy to ma być droga na lata młodości? Skoro pani Agiles prowadzi coven wicca tradycyjnej, to jaki ma cel w uczeniu młodych dziewcząt słowiańskiego czarownictwa? Czy ta książka napisana została po prostu dla lansu autorki?

PODSUMOWANIE

Jest to typowa New Age’owa pozycja napisana amatorsko przez osobę kompletnie nie znającą się na religii Słowian. Z tekstu wynika, że Dobromiła Agiles brała udział w niektórych obrzędach rodzimowierczych i na tym się głównie wzoruje łącząc to z wiedzą na temat eklektycznej wicca, która jak wiemy nie jest ścieżką wymagającą dużego zaangażowania. Autorka bardzo przekręca informacje o religii Słowian, często opiera swoją wizję na bazie nierzetelnych, pseudonaukowych źródeł. Wykazuje się słabą znajomością tematu, choć literatury i ciekawostek dostępnych na polskim i światowym rynku nie brakuje. Jej pomysły na obrzędy są naturalnie spłycone. Nie wiem jaki był cel i sens napisania takiej książki przez wiccańską arcykapłankę? Jedno jest dla mnie pewne, można było zrobić to o wiele lepiej na bazie porządniejszych źródeł, do których Dobromiła Agiles najwyraźniej nie dotarła.

A i jeszcze na końcu odniosę się złośliwie do jednego zdania:

„Dziękuję mojemu Arcykapłanowi i największemu Nauczycielowi wszelkich rzeczy magicznych i wszelkich Misteriów. Zawsze będziesz dla mnie niedoścignionym wzorem (s. 358)”

No cóż. Dawniej podejrzewałem, że w każdym covenie trafi się jakaś „Mojmira”. Teraz udało się to udowodnić dochodząc do smutnego wniosku, że każdy „Jelonek” znajdzie swoją „Dobromiłę Agiles”... 

Komercja, której z przykrością nie mogę nikomu polecić!