Pamiętam, że w dzieciństwie nie było okropniejszej rzeczy, do której
mnie zmuszano oprócz uczenia się, za wyjątkiem czytania książek. To była
istna mordęga. Nienawidziłem tego wszystkiego. Ale cóż, kiedy człowiek
dorósł i znudziło mu się granie w gry komputerowe, notoryczne oglądanie
idiotycznych filmów przyszedł czas na literaturę ...
Nie tak dawno temu, szukając jakichś wzmianek o czarownictwie słowiańskim
natrafiłem na film "Krabat" w reżyserii Marco Kreuzpaintnera, oparty na
książce Otfrieda Peusslera o tym samym tytule. Oglądnąłem go, pomimo
tego, że na YouTube była tylko wersja niemieckojęzyczna. Tak więc, nie
wiele zrozumiałem, ale mimo wszystko seans miał swoje pozytywne strony.
Postanowiłem więc poświęcić dzień w pracy na przeczytanie tejże książki,
która prawdopodobnie była jedną z nadobowiązkowych lektur w czwartej
klasie szkoły podstawowej. No to całkiem nieźle, jak na katolicyzujący
się po upadku PRLu program edukacyjny ...
Opowieść jak opowieść. Chłopak sierota trafia do pracy w młynie w Koźlim
Brodzie, gdzie przypadkiem Mistrz, właściciel młyna, prowadzi szkołę
czarnoksiężników.
Oczywiście słodka historyjka zawierająca ulubione przeze mnie wątki. Pierwszy z nich to motyw słowiański wszechobecny w lekturze. Akcja książki toczy się na terenie Łużyc i okolic. Czarna Chełmża, Kamjenec etc.
Nie brakuje wątku patriotycznego, w którym Krabat adoptowany przez
księdza protestanckiego ucieka z domu, gdyż musiałby codziennie mieć
czystą szyję i mówić po niemiecku ... A w Koźlim Brodzie, oprócz różnic
na tle światopoglądowym wszyscy kamraci prawią w ojczystej łużyckiej
mowie, której w czasach współczesnych zaczyna brakować.
Samo imię "Krabat" ma wiele wspólnego ze słowem "Chorwat". Nie na darmo znajdujemy wzmiankę o krainie historycznej zwanej Chrobatią, znajdującą się na obszarze, gdzie toczy się akcja bajki. Łatwo znaleźć aluzje do Białej Chorwacji. Inne podobieństwa to plemię Chorwatów żyjące pod Ślężanami, Opolanami i Gołęszycami na Śląsku. Tak więc Chorwaci, czyli Lud Boga Chorsa są wszędzie, na terenie całej Słowiańszczyzny.
Drugim ciekawym wątkiem słowiańskim w książce są inicjacje dokonywane na
młodych młynarczykach toporkiem. Z tego co słyszałem w taki sposób
dawniej Słowianie dokonywali chrztu.
Następny ciekawy, to wątek magiczny obecny w książce.
No tak, tego tutaj nie brakuje. Transformizm, manipulowanie pogodą,
uzdrawianie, naprawianie, podróże po niebie, kodeks piekieł o nazwie
"Koraktor" (nie mylić z "korektor"), trzymany na łańcuchu, pentagramy,
wychodzenie z ciała ... Cuda wianki na kiju.
Jak już pisałem wcześniej na "Agōgē Ræderze XL":
Pewną nowością jak dla mnie był mit szkoły czarowników, w której na końcu mistrz poświęcał siódmego adepta diabłu. Myślałem, że to typowo literacki motyw, który Otfried Preubler zawarł w książce "Krabat". Jak się okazuje Enrique de Villen, uczeń Czarnego Mistrza był pierwotnie bohaterem tej legendy, który w sprytny sposób wykiwał Diabła i uszedł z życiem.
Już wiemy skąd się ten motyw wziął.
Dzięki "Krabatowi" przynajmniej dzieci wiedzą, co to jest pentagram, bo w
bajce o Panu Kleksie tego nie było. Aż się dziwię, że tych
lektur Kościół nie potępił. Więcej w tym zła niż w Harrym Potterze ...
Zabijany co roku uczeń, jeden próbujący popełnić samobójstwo,
sprzedawanie na targu zamienionych uczniów w zwierzęta, które potem
uciekały ...
Sympatyczne są wątki ludowe, wzmianki o świętach, czuwaniu pod krzyżem w Wielki Piątek Wielkanocny ... Trochę się tu namieszało wątków szatańskich z chrześcijańskimi. Przynajmniej w przeciwieństwie do polskiego kraju, młynarze nie mieli ustawowo wolnego w dni świąteczne.
Świetnym elementem są stopnie inicjacji. Najpierw przyjęcie do pracy w
młynie. Potem w maju stopień neofity i nauka magii, następnie po roku
czasu i kilku dniach (ach, że też Preussler nie mógł zrobić roku i
jednego dnia, tylko neofita musiał do Trzech Króli wytrwać) ostra,
bolesna inicjacja z workiem na głowie. Doroczny rytuał odnawiania
przysiąg ze strzałem w pysk ... Urocze.
Trochę różnic jest pomiędzy książką a filmem. W książce podobał mi się
motyw rekrutacji do armii i ostatecznego nasrania dowódcom na głowy.
Anarchia, zło i Sodoma! Podobnie jak w filmie, nie przypominam sobie
wątku podróży na dwór elektora saskiego, ani wojny z dawnym przyjacielem
Mistrza, który wstąpił do armii sułtana. Na szczęście zginął. Motyw
Kapelusznika, który w magicznej walce pokonuje Mistrza też umknął mojej
uwadze.
Książka fajna, uważam, że warto czasem wrócić do okresu młodości. O ile to co w młodości nie zostało zasadzone, teraz nie kiełkuje i to jak na magicznym nawozie.