Tak naprawdę, żeby zrobić pierwszy krok by doświadczyć, należy sobie
znaleźć nauczyciela i pójść przynajmniej najbardziej znanym cyklem (rok i jeden
dzień treningu, potem inicjacja pierwszego stopnia). Oczywiście każda reguła ma
swój wyjątek, ale na pewno drogą do tego nie jest przeczytanie książki, którą
napisała Pani Agnieszka Mojmira Antonik.
Publikacja „Wicca. Religia czarownic dla tych, którzy chcą wiedzieć i
zrobić pierwszy krok, by doświadczyć” przeszła już do historii. Historii
negatywnej oczywiście. Na wielu imprezach środowiskowych gdy neopogańskie
towarzystwo spożyło tylko minimalne ilości alkoholu tradycją się stało że, ktoś
z uczestników zabawy brał „tą wspaniałą” książkę i czytał na głos. Nie zdarzyło
się, żeby reszta imprezowiczów zachowywała powagę. Najczęstszym
komentarzem był zbiorowy rechot. To mnie akurat nie dziwi. Sam się dobrze
ubawiłem.
Książkę Mojmiry recenzowało już kilka osób. Dziwnym trafem hagiograficzne
recenzje otrzymała wyłącznie od znajomych i przyjaciół. Reszta litościwie
zachowała dystans do sprawy, bądź w bardzo kulturalnych i ogólnych tezach
oceniła ją zdecydowanie negatywnie. Polecam choćby recenzję autorstwa Rawimira. Sam również kilkakrotnie
o rzeczonej lekturze wzmiankowałem, czego ślad można znaleźć m.in. na forum "Wicca tradycyjne", a także tutaj na "Agōgē Ræderze XL".
Ponieważ Pani Agnieszka Mojmira Antonik na swoim blogu uroczyście
ogłosiła, że wkrótce jej wiekopomne dzieło ukaże się w księgarniach
internetowych w formie e-booka, postanowiłem jednak w trosce o kondycję
psychiczną potencjalnych czytelników zabrać głos w tej materii.
Na pierwszej stronie okładki, do swojej wizji wicca zachęca sama
autorka, w dziewiczym wianku, w mojej opinii, w bardzo erotyczny sposób, z
figlarnym spojrzeniem pieszcząc dłonią jajka. I to jest jeden z niewielu
pozytywnych akcentów w tej książce. Bo już na ostatniej stronie okładki gdy
dochodzi do słowa pisanego autorka nie pieści się ze swoją biografią z której
dowiedzieć się możemy m.in., że jest wiccanką tradycyjną, silnie związaną z
pogaństwem nordyckim, tradycją tantryczną. Jest także współzałożycielką
Stowarzyszenia Jera i Somayog. Z jej bloga dodatkowo dowiadujemy się, że jest
tarocistką, dyplomowaną uzdrowicielką praniczną oraz Reijukido Reiki.
Nie chcę odnosić
się do większości wymienionych specjalizacji, ponieważ nie czuję się kompetentnym.
Ustosunkuję się wyłącznie do fachowości Pani Mojmiry w dziedzinie wicca, którą
wykazała się popełniając odnośną publikację.
DEFINICJA „WICCA” PRZYJĘTA W KSIĄŻCE
Autorka już w fundamentalnym określeniu co to jest w ogóle
wicca, wprowadza chaos pojęciowy. Z jednej strony podaje własne definicje
wicca, z drugiej rozwijając je, pisze o czymś zupełnie innym. Wrzuca do
wspólnego wora wicca tradycyjne i eklektyczne.
Na stronie dwunastej dowiadujemy się, że wicca to religia inicjacyjna i
misteryjna. Pozostała część książki opisuje rytuały eklektyczne, które Pani
Antonik co pewien czas próbuje uzupełnić własnymi wspomnieniami (nie wiadomo
czy pisze o rytuałach swojego covenu, w których uczestniczyła, czy pisze o
jakichś swoich samotnych praktykach. Logika wskazuje jednak na to pierwsze).
Podobno książka jest o wicca [w domyśle tradycyjnej], ale na stronie dziewiątej Pani Antonik pisze:
Dlatego też lepiej poznać czarostwo odrobinę samemu, poczuć namiastkę tradycyjnej wicca, posmakować, upewnić się, że to jest właśnie to, nim podejmie się decyzję o pójściu na całość. Książka ta przeznaczona jest również dla tych, którzy pragną poznać obraz wicca z punktu widzenia osoby inicjowanej, osoby, której wiedza na temat życia i praktyk czarownic opiera się nie tyle na teoriach książkowych i wiadomościach zaczerpniętych z Internetu – często przypominających bardziej science fiction niż tradycyjną wicca – ile na własnym doświadczeniu.
Dla mnie jest to zupełny bełkot (ale oczywiście mogę się mylić). Odnosząc
się do tego muszę stwierdzić, że autorka zwyczajnie dubluje strony internetowe
wicca eklektycznego, nie wnosząc nic nowego.
Wicca to z definicji religia inicjacyjna, a więc podobnie jak osoba nieochrzczona nie może powiedzieć o sobie, że jest w pełni chrześcijaninem - ponieważ do najważniejszych elementów, jak komunia czy inne sakramenty, nie jest dopuszczona - tak i osoba nieinicjowana w wicca nie może powiedzieć, że jest w pełni wiccaninem czy wiccanką. (s.14)Parę linijek dalej czytamy:
Nie znaczy to jednak, że wicca nie można poznawać nie będąc inicjowanym czy nawet praktykować elementów, o których wiedza jest ogólnie dostępna.
Moja uwaga jak wyżej. Dalej, na stronie siedemnastej
mamy statystyki dotyczące ilości wiccan i też nie wiemy o kim mowa? O
eklektykach, tradycyjnych czy wszystkim razem. Itd. Itd.
PROPEDEUTYKA CZAROWNICTWA
Zawartość
merytoryczna książki poraziła mnie. Mówiąc kolokwialnie zwyczajnie poległem.
• To religia miłości i szacunku względem siebie samego, otaczających nas ludzi oraz środowiska naturalnego … (s.14)
Miłość, szacunek i tolerancja wśród wiccan to zwyczajny mit. Historia wicca
znana wszystkim mówi wręcz coś odwrotnego. Po pierwsze, nie powstała ona w
kręgu orędowników tolerancji i zrozumienia dla kontrowersyjnych zjawisk.
Pierwsi wiccanie byli konserwatystami (Gardner, Clutterbuck-Fordham) i
zdecydowanie potępiali coś, z czym dziś czarownictwo jest powszechnie kojarzone
np. homoseksualizm. Gerald Gardner był homofobem, podobnie np. jak i John
Score. Część wiccan na przestrzeni lat wprawdzie zmieniła zdanie, ale na pewno
nie wszyscy. To, że do lat 80. homoseksualizm budził kontrowersje wśród wiccan,
wiemy, bo wspomniała o tym Deborah Lipp w swojej książce. Nawet dziś istnieją
coveny, które nie przyjmą osób homoseksualnych w swoje kręgi.
Może miała na myśli Pani szacunek do innych nacji? Derek Boothby był szkockim nacjonalistą, a John Score potępiał napływ emigrantów do Wielkiej Brytanii. Do dziś trafiają się wiccanie, którzy nie lubią emigrantów. Nie wspomnę już o statystykach przedstawionych w książce Ronalda Huttona "Triumph of the Moon", gdzie większość wiccan w latach 60. znana była z prawicowego światopoglądu.
Może miała na myśli Pani szacunek do innych nacji? Derek Boothby był szkockim nacjonalistą, a John Score potępiał napływ emigrantów do Wielkiej Brytanii. Do dziś trafiają się wiccanie, którzy nie lubią emigrantów. Nie wspomnę już o statystykach przedstawionych w książce Ronalda Huttona "Triumph of the Moon", gdzie większość wiccan w latach 60. znana była z prawicowego światopoglądu.
• to twór łączący tradycje ludowe z praktykami magicznymi zaczerpniętymi z różnych kręgów kulturowych oraz szkół okultystycznych, sięgający do mistycyzmu, wiedzy astrologicznej, tarota, run oraz współczesnej wiedzy psychologicznej. (s. 12)
Odnoszę wrażenie, że mówimy o jakichś różnych wicca. Z mojej wiedzy i
doświadczenia wynika, że o ile prywatnie wiccanie mogą zajmować się runami,
tarotem czy astrologią we własnym zakresie, o tyle, z tradycyjnymi praktykami
wiccańskimi nie ma to wiele wspólnego. Jeśli bywają takie przypadki to muszą być
marginalne.
Wiccanie ujawniają się rzadko, a każdy kowen to autonomiczna jednostka, w której liczba praktykujących może wahać się od 3 do 13 osób. (s. 17)
Dziwnym trafem większość osób z jej deklarowanego covenu jest mi znana.
Podobnie jak inni z innych. A swoją drogą nie rozumiem, dlaczego miałby
się zacząć od trzech osób coven? Wystarczy dwoje kapłanów płci przeciwnej, żeby
poprowadzić rytuał tradycyjnej wicca. Ponadto dlaczego coven miałby się zamknąć
w przedziale do 13 osób? To nie jest nigdzie skodyfikowane.
Polskie określenia takie jak „czarownik”, „czarnoksiężnik” czy „czarodziej” pociągają za sobą nieco inny ładunek znaczeniowy, przez co nie są wykorzystywane przez polskich wiccan w odniesieniu do siebie samych. (s. 18)
To dziwne, bo wiccanie polscy używają słowa „czarownik”. Ja osobiście
jestem „czarownikiem” nie „czarownicą”. Słowo „czarnoksiężnik” ma negatywne
konotacje, ale „czarodziej”? Ponadto zwrócę uwagę, że w języku polskim słowo
„czarownik” nie było odbierane tak pejoratywnie jak „czarownica”. Oczywiście,
nie ma to jak bezmyślna kalka z angielskiego …
Osobiście wierzę, że kowen z New Forest istniał i że zafascynowany własnym odkryciem mężczyzna faktycznie otrzymał notatki, które od dziesiątek lub setek lat przekazywane były sobie przez kolejne pokolenia czarownic. (s. 22)
Nie bardzo rozumiem, jakie to notatki mógł otrzymać Pan Gardner, skoro na
dobrą sprawę cały materiał skompilował sam? Jeśli uwierzymy w teorię, że
czarownictwo przedgardneriańskie faktycznie istniało, a co za tym idzie,
wywodziło się ze Stowarzyszeń Zaklinaczy Koni, to teksty, które mógł poznać
Gardner korzeniami sięgały co najwyżej osiemnastego stulecia. Jeśli porównamy
teksty tego Stowarzyszenia z tymi, które znalazły się w pierwszej Księdze
Cieni, to jasno widzimy że jest to coś zupełnie innego. Pomijając fakt, że
jeśli już, to nie były to teksty „wioskowych czarownic”, jak wynika z tekstu
Pani Mojmiry, tylko członków męskiego stowarzyszenia o para-masońskim
charakterze.
Według samego Gardnera miejscem jego inicjacji był wielki dom w sąsiedztwie, który należeć miał do znanej i poważanej kobiety, zwanej Starą Dorotą – późniejsze próby weryfikacji wykazały, że kobietą tą byłą Dorothy Cluttebuck. (s. 25)
Brakuje „r” w nazwisku Clutterbuck, ale to może być tylko literówka.
Nawet jednak, jeśli przyjmiemy prawdziwość tego twierdzenia, wspomniana mieszkanka Highcliffe była w tamtym czasie w posiadaniu aż trzech domów, a główni badacze narodzin wicca –Ronald Hutton oraz Philip Heselton – nie są zgodni, który z nich mógłby to być. (s. 25)
Czytała Pani Philipa Heseltona? Zaraz wykażemy jak uważanie.
Gerald nigdy oficjalnie nie wyznał, od kogo otrzymał swoją inicjację, jednak od początku zakładano, że była to Stara Dorota (której istnienie, tak na marginesie, jeszcze niedawno podważano). Ze względu jednak na brak jakichkolwiek niemal dowodów na związki Doroty z pogaństwem w ogóle, o czarownicach nie wspominając… (s.25)
Związki "Old Dorothy" z pogaństwem wykazał Philip Heselton
analizując jej prywatne zapiski.
Pisała o moralności, której istotnym przejawem było utrzymywanie
tajemnic. Pisała o naturze, w sposób bardzo niejednoznaczny. Jej
ulubionym dniem miało być letnie przesilenie. Głównym źródłem inspiracji
dla
Clutterbuck-Fordham była natura: cykl pór roku, ptaki, zwierzęta, kwiaty
i zioła. W jej twórczości występują postacie wróżek
(fairies) i inne bezimienne duchy natury, które zidentyfikować można
tylko
z postacią Bogini. Jeden z poematów nosi tytuł „Biała Pasterka”, jak
zwróciła
uwagę Heseltonowi Patricia Crowther, mianem tym określano Boginię w
starożytnej
Grecji. Wymienić można jeszcze wiersz pt. „ Noc pełni księżyca” z 28
czerwca 1942, w którym pisała ona o budowaniu ołtarza dla Boga pod
kopułą
nieba. Inne, wyraźne według Heseltona odnośniki do kultu Bogini widoczne
są w
wierszu napisanym 30 lipca 1942 r., przeddzień wigilii święta Lammas, a
także w
innym napisanym w przesilenie letnie 21 czerwca 1943 r. Widoczne są też
odniesienia do księżyca, starych dat świąt. Często przewijającym się
motywem w jej twórczości była róża. Heselton spekuluje, że symbolizowała
ona boginię Wenus, ale jak sama
zaznacza nie jest to pewna interpretacja. Warto zwrócić również uwagę,
że
Dorothy Clutterbuck-Fordham swojego szofera określała mianem „The Wise
Man”,
epitetem określającym czarownika, a swojego ogrodnika Griffina opisywała
zdaniem: „Tutaj mamy czarownika z różdżką! Który czyni kamienny grunt
kwitnącym
niczym przysłowiowa róża”. Jak ją sympatycznie podsumował Heselton "była
ona pogańska we wszystkim oprócz imienia". Są jednak jakiekolwiek
dowody! I widać jak czytała Pani
książki Heseltona…
Wiemy, że Gardner podczas rytuału był nagi, że musiał złożyć konkretną przysięgę dotyczącą nowo przyjętej wiary oraz jej obrzędów, jak również, że mniej więcej w połowie rytuału po raz pierwszy usłyszał staroangielskie słowo „wicca”. (s. 26)
To już jest dla mnie bardzo ciekawe, bo akurat Gardner w swoich
pierwszych pracach pisał ten termin przez jedno „c” („wica”). Podwójne
wprowadził dopiero pod koniec życia, wyraźnie pod wpływem Charlesa
Cardella.
Z drugiej strony uczestnictwo w kulcie czarownic było wielką tajemnicą i wszelkie ślady ich działalności były natychmiast niszczone, a więc poszukiwane przez badaczy dowody nie mają teoretycznie prawa istnienia (s. 26)
Akurat wspomniany Philip Heselton był odmiennego zdania. Analizując
twórczość osób, które jak podejrzewał, należały do covenu z New Forest,
wykazał wiele istniejących tam pogańskich wątków m.in. rozpatrując twórczość
Katherine Oldmeadow zauważa, że wiele z jej książek zawiera takowe elementy:
akcentowanie roli natury oraz opisy krajobrazów, wiara we wróżki, duchy natury,
pogańskich bogów i boginie, ludowe obchody Dnia Majowego, zielarstwo, wróżenie,
tańce rytualne na boso, inicjacje, tajne stowarzyszenia, czarownictwo, lokalną
historię związaną z królem Williamem Rufusem, elementy rytuałów etc.
Wystarczy?
Gdzie pracował magicznie pierwszy kowen Gardnera, ani jak często się spotykał, nie wiemy … (s. 26)
Według
Heseltona coven spotykał się na obrzędach w kilku różnych miejscach: w
Mill House, jak również przy „Nagim człowieku”, sztywnym i kwitnącym
pniu dębu
rosnącym w Lyndhurst obok Wilverley Post na terenie New Forest. Stamtąd
następnie samochodem udawano się do różnych innych miejsc, m.in. do
Knightwood
Oak oraz Mark Ash Wood. Jednak wiemy ...
Istnieją również i takie tradycje, które przekazywane były między członkami rodzin z pokolenia na pokolenie i mimo podobieństwa praktyk oraz wierzeń … (s. 30)
Ale już Pani Mojmira ich nie wymieni? I z resztą, o których
tradycjach i praktykach mowa (Clan Tubal Cain a może toadsmen)? Nie wiadomo o co konkretnie
chodzi ...
Inicjowany w 1939 roku do kowenu działającego na terenie New Forest w Anglii, zajął się kompletnym opracowaniem otrzymanej we fragmentach Księgi Cieni (choć sama nazwa pojawiła się dużo później), będącej podstawowym zbiorem wiccańskich tekstów … (s. 30)
Prawda jest taka, że ją skleił kilka lat później (1946-1949) i pierwsi jego
uczniowie nawet jej nie znali w takiej wersji, jaką znają ją gardnerianie po
1955 r. Jak zaznacza Aidan Kelly żaden z rytuałów w 1953 r. nie bazował na
"pogańskiej" teologii. Były one adaptacją kabalistycznych procedur z
"Większego Klucza Salomona" i zawierały cytaty z Crowleya. To
późniejsza Księga Cieni z elementami dodanymi przez Doreen Valiente stanowi
"kanon" tradycji gardneriańskiej i aleksandriańskiej. Ta pierwsza
przeszła do historii wraz z kształtowaniem się wicca w latach 50. XX w.
Zaznaczę jednak, że krążą plotki o tym, że pojawili się jacyś gardnerianie,
którzy w swoich Księgach Cieni mieli zupełnie inny materiał niż ten
„kanoniczny”. Może tak być, ponieważ Gardner na początku lat 50. inicjował
swoich uczniów na drugi i trzeci stopień, a oni zakładali swoje coveny np.
Barbara i Gilbert Vickersowie (choć podobno akurat ich coven się rozpadł).
Bardzo możliwe, że stary przekaz przetrwał w kilku liniach, ale na pewno nie był to ten, który Gardner
sporządził wraz z Valiente po 1955 r., i którym posługuje się do dziś większość
tradycyjnych wiccan (m.in. linia Pani Mojmiry).
Na czele gardneriańskiego kowenu stoi arcykapłanka i arcykapłan, a wszystkie rytuały, w których mogą brać udział jedynie osoby inicjowane, odprawiane są nago (s. 30).
1) Te zimą na otwartej
przestrzeni też? Ale dobrze, nie bądźmy aż tacy złośliwi. Wszyscy dobrze wiemy,
że zimą rytuałów nie odprawia się na otwartej przestrzeni. Jednakże próżno w wicca
na cokolwiek szukać reguły bez wyjątków.
Z
tego co wiem gardnerianie też czasem używają szat lub peleryn w
określonych sytuacjach. Słyszała Pani może tę historię opowiadaną m.in.
przez Doreen Valiente, o ciężarówce i chwili kiedy
cały coven nakrył się czarnymi kapturami?
2) Rzadkim przypadkiem w tradycji gardneriańskiej jest tzw. „Outer court”, który opisał w swojej książce Hans Holzer. Czy osoby biorące udział w takich rytuałach też są inicjowane?
Przystąpienie do tradycji wymaga znalezienia na własną rękę kowenu i poproszenia arcykapłana lub arcykapłanki (w zależności od płci osoby proszącej – zawsze na krzyż) o inicjację. Po otrzymaniu odpowiedzi pozytywnej, a następnie po przejściu okresu próbnego, trwającego co najmniej rok i jeden dzień, kandydat zostaje wyświęcony na kapłana lub kapłankę wicca. (s. 31)
1) I znowu nieścisłość. Uczyć do inicjacji może osoba tej samej płci. Tutaj
odbywa się tylko nauka teoretyczna. Nie istnieją formalne przeszkody, dla
których nie można prosić osoby tej samej płci o naukę przed inicjacją
(nauczyciel w razie potrzeby konsultuje sprawę z osobą, która ma inicjować
kandydata lub kandydatkę). Dopiero od inicjacji wszystko się zmienia, ale to
już nie dotyczy teorii tylko praktyki. Teorii w dalszym ciągu może uczyć
osoba tej samej płci, praktyki już osoba przeciwnej (choć znany jest
przynajmniej jeden taki wyjątek w tradycji aleksandriańskiej). Chyba, że
Pani Mojmira przez pryzmat swojej linii mówi o wszystkich innych, bo owszem w
niektórych może tak być (ale musi to należeć do rzadkości).
2) "Wyświęcenie" na kapłana / kapłankę nie jest z góry
gwarantowane po odbyciu rocznego szkolenia.
Alex twierdził, że w czarostwo inicjowała go babka zanim jeszcze został przyjęty do kowenu gardneriańskiego, co miało legalizować jego przyszłe działania oraz nadać jego linii posmak większej tradycyjności. (s. 31)
Oczywiście wszyscy wiedzą, że była to typowa bajka Alexa, którą sprzedał
jednej dziennikarce. Babcia Alexa zmarła jeszcze przed jego narodzinami. Tylko
dlaczego Pani Mojmira tego nie wyjaśnia i nie komentuje?
Wicca aleksandriańska jest tradycją bardziej otwartą na nowości oraz mniej skrytą i radykalną. Wyrazem tego jest między innymi fakt, że rytualna nagość podczas rytuałów nie jest obowiązkowa, a uczestnictwo w rytuałach jest dozwolone już po przejściu inicjacji neofickiej (zerowej) i złożeniu przysięgi niewyjawiania wiccańskich sekretów. (s.31-32)
1) Rozumiem, że w Polsce szlaki wicca jako pierwsza przetarła
aleksandriańska arcykapłanka Enenna, w której linii występuje stopień neofity.
Tak naprawdę ten stopień występuje głównie w jej linii. W amerykańskich liniach
tradycji aleksandriańskiej istnieje odpowiednik tego poziomu o nazwie
„dedykant”. Plus oczywiście wspomniany „Outer court” w tradycji gardneriańskiej.
Więc jest to rzadkie zjawisko i raczej wyjątek niż reguła. Regułą Pani Mojmiro
jest tradycja roku i jednego dnia (oczywiście, różnie interpretowana w
zależności od linii przekazu czy covenu).
2) Czyli mówimy znowu o pewnej dowolności, jak ktoś chce to jest nago, a
jak nie to w szacie? Kompletne nieporozumienie, praktycznie wszystkie rytuały
odprawiane są nago. Wyjątki od tej reguły wiążą się z pewnymi czynnikami.
Wiedzą o innych nurtach czarownictwa Pani Antonik zaimponowała mi już
totalnie. Nie wiem czy to jest kwestia niezrozumienia zagadnienia czy brak
dostępu do poważnych źródeł?
WICCA DIANICZNATradycja założona w latach 70. Przez Zsuzannę Budapest, która idealnie wpasowała się w rozrastający się wówczas ruch feministyczny. Kult w wicca dianicznej skupia się wyłącznie wokół postaci Bogini, a członkami kowenów w tej tradycji są niemal wyłącznie kobiety. Niektóre z linii dianicznych przyjmują istnienie Boga, jednak występuje on w podrzędnej roli ukochanego Bogini i nie jest oddawana mu cześć. Takowe koweny zazwyczaj zgadzają się również na przyjmowanie w swoje szeregi mężczyzn. (s. 33)
Cóż, Pani Mojmira tutaj jakby łączy w jedną całość dwa nurty dianizmu –
ruch Z. Budapest oraz McFarland Dianic Tradition, który jest
odrębnym nurtem. Tego nie można tak łatwo do jednego worka wrzucić. To są dwie
różne rzeczy. Ten pierwszy nurt nie przyjmuje mężczyzn, drugi tak, ale traktuje
je jako osoby drugiej kategorii. To tak jakby uznać, że aleksandrianie nie różnią
się niczym od gardnerian i są dokładnie tym samym.
WICCA SAKSOŃSKAAmerykańska tradycja założona przez Rymonda Bucklanda, który połączył założenia wicca gardneriańskiej i celtyckiej (s.34).
Chyba germańskiej? To tradycje germańskie, głównie kult germańskich bogów
Wodena i Freyi. To nie są bogowie celtyccy tylko GERMAŃSCY!!! Zadeklarowana
Pani „..silnie związaną z pogaństwem nordyckim” ...
FAIRY/ FAERY/ FAEIRY WICCATradycja spopularyzowana przez Corę i Victora Anderson, której nazwy nie tłumaczy się zazwyczaj na język polski (s.34).
To już w ogóle mistrzostwo! Faery Wicca lub Fairy Wicca to zbiorczy termin
określający ścieżki czarownictwa, oparte o praktykę z gnomami, elfami,
celtyckimi wróżkami, duchami natury etc. To natomiast co opisuje pod tym hasłem
Pani Mojmira to FERI TRADITION. To jest zupełnie coś innego … Czyli z nazwy
wydaje się podobne, ale ma zupełnie inne znaczenie.
SOLITARY WICCATo wicca dla samotników, która przede wszystkim odnosi się do wiccan inicjowanych w jedną z tradycji, którzy po dłuższym czy krótszym czasie pracy w kowenie, decydują się na samodzielną praktykę. (s. 35)
Samotną ścieżką może iść każdy i głównie idą nią samotnicy bez
inicjacji.
WICCA EKLEKTYCZNAWicca dla osób inicjowanych w żadną z wiccańskich tradycji i opierających się w swoich praktykach wyłącznie na wiedzy zaczerpniętej z książek lub innych tego typu źródeł. (s.35)
To jest prawda, ale czym się to różni od Solitary Wicca? Ścieżka samotnicza
to jakby jeden z nurtów w obrębie eklektycznej wicca.
Wiccanie - wyłączając z rachunku święta lunarne, czyli esbaty, których możemy mieć kolejnych 12 lub 13 - świętują obecnie 8 razy do roku: podczas czterech Wielkich Sabatów, którymi są Samhain, Imbolc, Beltaine i Lammas, oraz czterech Mniejszych Sabatów, czyli Yule, Ostary, Lithy i Mabon. [...] Pierwsze zgromadzone wokół Geralda Gardnera czarownice obchodziły bowiem jedynie Samhain, Imbolc, Beltain oraz Lammas i dopiero za sprawą głosów, jakie podniosły się w jego kowenie, liczba ta za zgodą ich arcykapłana poszerzona została o przesilenia i równonoce. (s. 38)
Świetnie Pani Ekspert! Tylko nie zwróciła Pani uwagi na to, że pierwsi
wiccanie w ogóle nie stosowali tych nazw (oprócz Lammas, którą teraz zwykle
eklektycy nazywają Lughnassadh lub Lughsanadh). Większość linii do dziś ich nie
używa. Za czasów Gardnera celebrowano Halloween, Candlemas, May Day/May Eve/
Walpurgisnight/ Beltane oraz Lammas. A potem dodano "przesilenia" i
"równonoce" a nie jakieś nazwy jedne germańskie, drugie celtyckie z
jedną rodem z twórczości J.R.R. Tolkiena w zniekształconej formie …
Wicca to religia, która swoją tradycją nawiązywać pragnie do praktyk dawnych czarownic: kobiet i mężczyzn, którzy żyjąc w większości bardzo zwyczajnie i ubogo, nie posiadali narzędzi magicznych przeznaczonych tylko i wyłącznie do tego właśnie celu. (s.64)
Aleksandrianie, którzy czerpią więcej praktyk ze szkół magii ceremonialnej
nie kwalifikują się do tego określenia, ponieważ używają bardzo wyrafinowanych
i estetycznych rekwizytów.
Wicca gardneriańska czy aleksandriańska wymieniają jako podstawowe 7 narzędzi (athame, nóż z białą rączką, pentakl, różdżka, miecz, bicz oraz sznury), … (s. 64)
Ponieważ w mojej linii przekazu narzędzia są objęte „przysięgą milczenia”,
mogę tylko powiedzieć, że te informacje trochę mijają się z prawdą …
Bolline – jak inaczej określa się nóż z białą rączką – może być zarówno obosieczny, jak i posiadać tylko jedną ostrą stronę. (s. 73)
„Bolline” wywodzi się z praktyk
druidyzmu i większość tradycyjnych wiccan go nie używa.
Sznury wykorzystywane są głównie przez osoby inicjowane podczas wspólnie odprawianych rytuałów i symbolizują więź zaufania i miłości istniejącą między członkami danego kowenu. Wykorzystuje się je również podczas rytuału inicjacji, przy uprawianiu konkretnego rodzaju magii, a w niektórych tradycjach, jak wicca aleksandriańska, odpowiednie kolory mówią o randze danej czarownicy. (s. 75-76)
Tylko nie wiem o co w tym chodzi? Aleksandrianie na ogół nie noszą sznurów jako pasków do
szat i nie manifestują przez to swojej hierarchiczności jak w stopniach karate.
Obecnie niektóre koweny zupełnie rezygnują z umieszczenia bicza na ołtarzu czy nawet używania go podczas rytuałów (również w rytuale inicjacji nowych członków), uznając go za narzędzie nieodpowiednie i przywołujące na myśli negatywne skojarzenia. (s. 76)
Z tego co wiem, jeśli coś takiego ma miejsce, to możemy tutaj mówić o „rozmyciu
przekazu”, czyli, że coś nazywa się „wicca” ale już odchodzi od jej głównego
założenia i przestaje uczyć tego, co powinno. W każdym razie ortodoksyjne,
konserwatywne coveny zawsze używają bicza.
Szata w kolorze czarnym – (…) – jest niezbędnym elementem garderoby każdej czarownicy, bez względu na to czy jest ona inicjowana, czy nie, i czy podczas rytuałów ma zamiar występować skyclad (co ze względu na warunki pogodowe lub niewystarczającą znajomość grupy nie zawsze jest możliwe), czy w stroju rytualnym. (s. 80)
Super! Większość aleksandrian używa jednak białych. Oczywiście nie zawsze –
przeważnie.
A swoją drogą po co praktykującej „skyclad” czarownicy szata? To tak jak
służbowy laptop dla kasjerki w supermarkecie. No chyba, że czarna szata przyda
się czasem idealnie do pozowania do zdjęć na warsztatach …
POWIERZCHOWNE
INFORMACJE
Pani Mojmira niczym autorki artykułów do prasy
kobiecej przedstawiła pewne informacje o wicca wyjątkowo płytko. Pierwszym
przykładem są trzy
wersje źródłosłowu wicca :
… od indoeuropejskiego rdzenia weik – terminu, który zawiera w sobie ideę związku magii z religią. Według kolejnej słowo „wicca” czerpie swoją formę od anglosaskiego wic, które oznaczać miało „naginać”, „kształtować” i mówiło o posiadaniu przez daną osobę mocy tworzenia i przekształcania w znaczeniu nie tylko fizycznym, ale i duchowym. Trzecia z teorii odwołuje się natomiast do słowa wise, oznaczającego „osobę mądrą, posiadającą wiedzę”. (s. 16)
Skomentuję to następująco: Erica Jong podaje, że „Weik” znaczy po prostu
„zginać”. Słownik Concrie Etymological Dictionary of the English
Language porównuje staroangielskie słowo wikken (przepowiadać,
przewidywać przyszłość), ze staronordyckim słowem vikja, a także
islandzkim vīkja (lub vik – inn) - „odsunąć się”, „zsunąć się”,
„odszczepić się od ogółu”, „od normy ogólnie przyjętej” (Concrie
Etymological Dictionary of the English Language, Sheat, Elarendon Press
Series, s.613). Skąd to „wic”, bo jak mniemam to dalsze rozważania pani Jong? Koncepcji jest naturalnie znacznie więcej np. An
Anglo – Saxon Dictionary, podaje kilka wcześniejszych słów na określenie
czarownictwa. W formie męskiej są to: wicce-craeft, wicce-dom,
wiccung-dom, a żeńskiej wiccung. Wicca oznaczało czarownika, a właściwie
jego pozytywne określenia: „mądrego”, „wiedzącego” (rodzaj męski). Współczesna witch,
to dawniej: wicce, wycce, wicche, wichche, wychche, wycche, wiche, wyche, wech,
wich, wytche, wych, witche, weche, wech, wesch, wisch, which (whitche, wheche,
wytch), vytsche, vyche, weyche.
… jak często mówią sami wiccanie, wszystkie boginie to tylko oblicza jednej Bogini, a wszyscy bogowie to tylko twarze jednego Boga. (s.62)
To tylko jedna z wielu koncepcji. Tych interpretacji jest znacznie więcej i
nie wszyscy zgadzają się z tym, co przedstawiła Pani Antonik. Temat ten omówił
szczegółowo m.in. Leo Ruickbie, dla przykładu wymienię kilka opcji z jego listy
np.: monoteizm oparty na kulcie Bogini, nierówny duoteizm, gdzie jedna postać
Bóg lub Bogini jest bardziej akcentowana, duoteizm równy, dualizm – jak możemy
podejrzewać, jest parafrazą chrześcijańskiej doktryny „świętego dualizmu”,
gdzie Bóg i Bogini występują jako całość, trynitarianizm, gdzie Bóg i Bogini
widziani są tylko jako pośrednicy w kontaktach z ludźmi, a są upoważnieni do
tego, przez emanujące mocą, najwyższe boskie źródło, które jest ponad
wszelkim stanem, inny to np. metaforycznie dualistyczny monoteizm (MDM), gdzie
Bóg/Bogini jest środkiem do zrozumienia mocy, nieistniejącej jako oddzielna
kategoria (byt) etc. Jest ich jeszcze około kilkunastu. Zachęcam do
lektury.
TRADYCJA
GARDNERIAŃSKO – ALEKSANDRIAŃSKA
Kolejnym często powtarzającym się motywem jest kwestia „trzech głównych
tradycji” –„tradycja gardneriańsko-aleksandriańska” (s.30), „Trzy główne linie
współczesnego czarownictwa” (s.28). I tutaj napiszę krótko: nie ma czegoś
takiego jak linia gardneriańsko-aleksandriańska!!!
W zamierzchłej przeszłości powstała tradycja Algard, która była próbą
połączenia tych dwóch tradycji, ale z czasem przestała istnieć.
Rzadko też zdarza się coś takiego jak „czysta pod względem przekazu i
członków” linia gardneriańska czy aleksandriańska. Przedstawiciele obu tradycji
wielokrotnie przemieszczali się na zasadzie roszady. Zdarza się, że jedna linia
gardneriańska ma więcej wspólnych elementów z inną linią aleksandriańską, niż
np. dwie aleksandriańskie. Jest to zupełnie normalne. Ale zawsze każda linia
pozostaje w nurcie tylko jednej z nich.
Z tego co wiem, linia, którą reprezentują Pani Mojmira to jedna z
gardneriańskich linii Whitecroft, której specyficzne odgałęzienie stanowi nurt
rozpoczęty przez Vivianne i jej męża Chrisa Crowley’ów.
Tutaj historia jednak prezentuje się nie tak jasno. Pani Vivianne Crowley,
która otrzymała pierwszy stopień od Aleksa i Maxine Sandersów z czasem zmieniła
coven przechodząc do grupy tradycji gardneriańskiej, gdzie otrzymała drugi i
trzeci stopień. Drugi stopień jest tak naprawdę kluczowy dla określenia
przynależności do tradycji. Zgodnie z tą regułą Pani Crowley jest po prostu
gardnerianką. I tutaj wszystko by się zgadzało, bo w końcu linia Whitecroft to
tradycja gardneriańska. Krążą też plotki, że Pani Crowley ma także trzeci
stopień w tradycji aleksandriańskiej, i że poprosiła arcykapłanów
tejże tradycji o dodatkową inicjację. Możliwe.
Poczciwa Pani Vivianne postanowiła wprowadzić w swoim covenie gardneriańskim
nieco elementów aleksandriańskich. W wyniku tego, inni gardnerianie mówią o
linii Whitecroft, z gałęzi Pani Crowley, pół żartem, pół serio, że: „To nie są
gardnerianie! To co oni robią to nie są praktyki gardneriańskie!” To wiele
tłumaczy.
Jako inicjowany aleksandrianin dodam tylko, że aleksandrianie nigdy nie
uznali (z resztą nie mieli powodów by to uczynić) tej linii za tradycję
aleksandriańską. Sprytni aleksandrianie mają zamknięte fora, na które nie
wpuszczają obcych (m.in. "łączonej" linii Pani Crowley). Na nich to
co poniektórzy mieli okazję pochwalić się znajomością z Panią Crowley, która
zadeklarowała im, że jest gardnerianką. WTF?
Ronald Hutton, który niestety trochę sobie popsuł reputację, uczynił w
swojej pracy Panią Crowley główną spadkobierczynią tradycji aleksandriańskiej. Od
razu wyłapał to arcykapłan aleksandriański Ben Whitmore, którego cytat z książki na ten temat zamieściłem na swoim blogu.
Cóż, Pani Mojmira i jej arcykapłanka Agni miały tupet pomawiać moją linię:
zarzucać nam „nieważne inicjacje”, „nieuznawanie przez innych wiccan
brytyjskich”, to, że nie jesteśmy "linią wiccańską" i mienić się
wyjątkową ponad inne.
Niestety, ich linia nie cieszy się wcale szacunkiem w kręgu
innych wiccan. Zawdzięcza to m.in. kontrowersjom, jakie założycielka tej linii wywołała
na przestrzeni lat. Znana jest choćby z łamania aleksandriańskiej „przysięgi
milczenia”. Zamiast trzymać się starych norm Pani Crowley, zaczęła na
ame-wiccański sposób organizować warsztaty znane jako Wicca Study Group etc. Nie
spodobało się to większości ortodoksyjnych wiccan, którzy potępili taką formę
rekrutacji. Niektórzy poprosili Panią Crowley o inicjację, a po jej
przeprowadzeniu nie raczyła, czy nie miała czasu ich nawet niczego nauczyć. Jedna z takich historii została opisana w książce Jimahla di Fiosy. W swojej
książce Pani Crowley napisała:
In the 1970s, Alex Sanders gave the second and third degree initiations together. This was to help found new covens quickly and to create leaders for the new generation of would-be initiates who were seeking entry into Wicca and could not be accommodated in existing covens. This practice has now largely fallen into disuse. The problem of there being more would-be Witches than groups to train them remains; but giving the two degrees together is not now generally favoured. (Vivianne Crowley, Wicca. A Comprehensive Guide to the Old Religion in the Modern World, Element 2003, s.194)
Gwoli ścisłości – drugi i trzeci stopień razem nadawał już Gerald Gardner w
latach 50. A co do linii aleksandriańskich to przynajmniej połowa, jak nie
więcej nadaje je nadal razem.
Pomijam fakt, że linia Whitecroft jest linią zreformowaną, a jej przedstawiciele
uważają się niemalże za prawdziwych "True Gardnerians" …
Najzabawniejsze jest to, że zarówno gardnerianie i aleksandrianie traktują ich
z należnym ostracyzmem, a oni nie bacząc na to prowadzą dynamiczną
autopromocję, podpinając się pod obie rzeczone tradycje (z których podobno
tylko jedną są). Jeszcze w tekście znalazłem ciekawy cytat:
Tradycja mieszana, która powstała niedługo po założeniu przez Sandersa jego własnej linii. Ludzie, których inicjował, często nie byli bowiem uznawani przez gardnerian za tradycyjne czarownice, a pragnąc pełnej akceptacji i możliwości uczestniczenia we wspólnych rytuałach, starali się o otrzymanie dodatkowej inicjacji w tradycje gardneriańską (s.32).
Czyli rozumiem, że Pani Crowley poszła do gardnerian by zdobyć „pełną
akceptację”, a potem pewnie jeszcze poprosiła innych aleksandrian o kolejne
stopnie inicjacji żeby pewnie zdobyć wiedzę, bo uznanie i akceptację już
zdobyła?
ANEGDOTY O WICCA BY MOJMIRA
Pani Mojmira bardzo postarała się, aby w ponurym środowisku wicca
zapanowała powszechna wesołość. Udało się jej to nad podziw dobrze, zwłaszcza w
tytułach rozdziałów:
KOŁO ROKU I MITOLOGIA- czyli kiedy w lesie zamiast grzybów znaleźć można nago pląsające niewiasty … (37)
INICJACJA –czyli ślepy, nagi, związany i z pręgami na czterech literach …” (s.133)
KOWEN – czyli z której strony ugryźć i nie złamać sobie jedynki … (s.137)
NARZĘDZIA CZAROWNICY II – czyli magia i jak nie zabić babci za jej spadek (s.105)
Ale nie tylko tam, w tekście też:
Pojawia się tu bowiem pewna obawa – która niejednemu macho zainteresowanemu wicca sen z powiek może spędzać – a mianowicie, czy podczas rytualnego wzbudzania energii, nagich tańców i pięknych kobiet dookoła, nagle nie stanie im … się jakaś krzywda :). (s.99)I tak możemy dorobić się hemoroidów, powtarzając codziennie z zaparciem osła, że mamy wszystko w … poważaniu :) (s.107)Nie jesteśmy nieśmiertelni i (przeważnie :)) nie potrafimy latać na miotłach. (s.8)
EMOTIKONY
ZDJĘCIA
To niestety jedna z największych porażek tej książki. Ale nie zrozumcie
mnie źle. O ile autorzy zdjęć się naprawdę postarali by były one ładne, tak
wydanie tego na szarym papierze zepsuło niemal cały efekt. Zmniejszenie ich
również. Na miejscu fotografów pogoniłbym Panią Mojmirę z toporem za tak
niecne wykorzystanie ich ciężkiej pracy …
Ta książka nijak się ma w stosunku do innych eklektyczno-newagowych podręczników magii takich jak: Lucy Summers „The Book of Wicca” (Angus, London 2006), Marian Green „How to be a White Witch. A book of transformations, spells & mind magic” (Anness Publishing, London 2003), Raje Airey (consulting editor) “How to make white Magic. Working with the forces of nature for personal empowerment and successful spellweaving” (Anness Publishing, London 2006), bo są one o wiele lepiej i staranniej wydane.
Ta książka nijak się ma w stosunku do innych eklektyczno-newagowych podręczników magii takich jak: Lucy Summers „The Book of Wicca” (Angus, London 2006), Marian Green „How to be a White Witch. A book of transformations, spells & mind magic” (Anness Publishing, London 2003), Raje Airey (consulting editor) “How to make white Magic. Working with the forces of nature for personal empowerment and successful spellweaving” (Anness Publishing, London 2006), bo są one o wiele lepiej i staranniej wydane.
Czytałem na portalu Wicca.pl informację, że na stronie 101 można zobaczyć
gołe baby. Przy tej jakości zdjęć bolą oczy. Trudno ocenić walory taktyczno
bojowe modelek (patrz wcześniej omawiana jakość papieru). Mam nadzieję, że w
trosce o prawdę historyczną, w lepszej rozdzielczości autorka opublikuje je na
swoich stronach celem rozwiania wszelkich wątpliwości na temat jakości
występujących tam postaci. W chwili obecnej nie mogę dołączyć do chóru
komentatorów ponieważ niewiele widać.
POETYCKA MOWA
„Świat jednak wciąż śpi, otulony grubą peleryną ciemności i przenikającego ciała i dusze chłodu, a ludzie kryją się przed zimnem i brakiem światła w jasnych i ciepłych zaciszach swoich domów. (s.42)
Pani Mojmiro, gdyby Pani nie wyszło z wicca, proponuję odnaleźć się w
showbiznesie. Zespół Weekend pracuje nad kolejnym hitem. Byłoby jak znalazł! I byłaby kasa na kolejną książkę ...
DO KOGO KSIĄŻKA JEST ADRESOWANA?
Książka, którą właśnie trzymasz w ręce, przeznaczona jest przede wszystkim dla tych, którzy chcą na temat wicca nabyć konkretną wiedzę, rozwiać nagromadzone wątpliwości oraz podjąć samodzielną praktykę, niekoniecznie rzucając się od razu w wir poszukiwania tradycyjnego kowenu wiccańskiego. (s.8)
Droga Pani Mojmiro! Po przeczytaniu tej książki mam niestety wyłącznie same
wątpliwości, które zniechęcają mnie do podjęcia samodzielnej praktyki, a już
zupełnie do poszukiwania tradycyjnego covenu wiccańskiego.
Po pierwsze, zastanawiam się do jakiej grupy wiekowej ta kontrowersyjna
publikacja jest adresowana, bo chyba nie dla dorosłych? Czy to ma być
obowiązkowa lektura dla panienek mających kłopoty hormonalne w gimnazjum? Podła
jakość zdjęć wskazuje mi na cenzurę obyczajową, która ma nie deprawować beneficjentów
książki – bardzo młodych ludzi. Brak mi tej jednoznacznej
deklaracji, a poprzez oszczędną szatę graficzną, niską jakość papieru, niski
poziom merytoryczny nie umiem tej pozycji zakwalifikować.
JAK TO BYŁO W KSIĄŻCE: Wstęp – czyli po co wiedźma pisze książkę… (s.7)
Nie wiem osobiście, jaki jest sens pisać książki o rzeczach, które są już
opisane w pięciuset innych znanych na całym świecie? Informacje powielane bez
sensu, mało tego zawierające wiele przekłamań, błędów merytorycznych,
nadinterpretacji. Widać wyraźnie braki w literaturze
fachowej, które są niwelowane burzliwą biografią covenową autorki. Nie wiem po
co ludzi uczyć odprawiania jakichś New Age’owych rytuałów, skoro realizuje się
zupełnie inną ścieżkę? Najpierw nauczy Pani ludzi eklektycznej wicca na bazie
tej książki, a za kilka lat poproszą oni Panią o inicjację i będzie ich Pani
uczyła wszystkiego inaczej od podstaw?
Więc po co wiedźma pisze książkę?
Odpowiedź
jest bardzo prosta – dla lansu, dla szpanu; dla
autopromocji, dla promocji znajomych, dla promocji swojego covenu i
linii przekazu gardneriańsko(?)-"aleksandriańskiej". Nie brakuje
prywatnych akcentów jak
napoje i dania serwowane w gronie Pogan Wrocławskich (s.38-39). Mało
tego Pani
Mojmira na końcu opisuje skrótowo inne ścieżki, nie mające wiele
wspólnego z
czarownictwem. Bardziej czytelnikom zrobi wodę z mózgu niż cokolwiek
wyjaśni.
Tak więc zmierzając do finału, nie rozwijając już tego, bo jaki jest koń
każdy widzi. Książka jest po prostu marna, wiedza autorki o opisywanym temacie
po prostu nikła, a próby filozofowania na temat wicca uważam za
żałosne. Pani Antonik deklaruje się być tradycyjną wiccanką, co po
przeczytaniu książki nie staje się już tak pewne.
Wicca to religia dla myślących i chcących … (s.8)
No chyba, że tak spróbuje się usprawiedliwić. Za to jak odniesie się do
tych słów?:
„Niechaj więc zagości w tobie Piękno i Siła, Moc i Współczucie, Honor i Pokora, Wesele i Cześć.” (s.131)
Tak à propos honoru. Do oceny tej książki sprowokowała mnie autorka w
bardzo brzydki sposób manipulując moją pisemną opinią na temat tej publikacji.
Nie traciłbym ponownie czasu na lekturę o tak niskim poziomie. Ograniczyłbym
się jedynie do próby odcyfrowania obrazków z gołymi paniami. To, że podjąłem
trud przeczytania tego od deski do deski i oceny merytorycznej materiału wynika
z tego, że Pani Mojmira wycięła z kontekstu moją krótką acz negatywną ocenę jej
książki i bez mojej zgody zamieściła w formie autopromocji na swoim blogu.
Uważam to działanie delikatnie mówiąc za zwyczajne nadużycie a sprowokowany w
temacie religii wicca zawsze podnoszę rękawicę. Moja opinia jest dość skrótowa,
nie chciało mi się komentować wszystkich perełek jakie znalazłem w tekście Pani
Mojmiry. Zostawiam to innym. Reasumując gdyby ktoś opacznie zrozumiał mój wpis.
Książki tej absolutnie NIKOMU NIE POLECAM, A WPROST PRZECIWNIE WYDAJCIE SWOJE
PIENIĄDZE Z LEPSZYM SKUTKIEM!