"Confessions of a Witch" to biografia czarownicy Heather, która
opowiedziała o swoich losach znanemu badaczowi zjawisk paranormalnych,
Hansowi Holzerowi (jak na mój pogańskich węch, jeszcze na tym blogu to nazwisko się pojawi). Oczywiście, jak to bywa w bajkach o współczesnych
czarownicach, wszystkie dane osobowe uległy znanej modyfikacji, stąd tak
na prawdę nie wiemy czyja to jest biografia, ani kim były wiedźmy i
inne osoby występujące w tej historii.
Heather jest amerykańską laską, pełną życia i zapału do chwytania życia
za rogi. Jak na prawdziwą wiedźmę z resztą przystało. Pochodzi ona z
miasta Landowski. Jak widać Polaków nie brakuje w historii czarownictwa
(Pat Kopansky, Dolores Ashcroft-Nowicki, Edmund Buczynski, Christopher
Penczak i inni). Nasza bohaterka nie jest Polką, ani nawet nie ma
polskich korzeni. Ciekawe jest jednak jak dla mnie to, że miejscowości
Landowski nie mogę nigdzie znaleźć w sieci. Widocznie zmiany w
informacjach o bohaterach poszły znacznie dalej ...
I tak przez pół książki czytamy o jej podróżach, romansach z
szefami, zmianami pracy, romansach z nie-szefami etc. W końcu pojawia się ciekawy
wątek, jak to zostaje ona zaproszona na rytuał odprawiany przez coven
wiedźm.
Jest to dla mnie nie byle osiągnięcie. Zastanawiam się czy jest
to prawda czy raczej kit serwowany tłumom? Pierwszy raz spotykam się z
tym, żeby przedstawiciele tej tradycji zapraszali gości na obrzędy. No
cóż, w Ameryce różne cuda się dzieją.
Potem poznajemy jej relacje z
członkami covenu. Jest też kilka historii, które jakby zawierały luki, np. Heather zostaje arcykapłanką, ale nie wiadomo kiedy miała stosowną
inicjację na kolejne stopnie, choć przy jej gościnnym udziale na
pierwszym rytuale, rzekomo takie miały miejsce. I tak dalej, historie
rzucanych uroków, problemów z facetami (z tego co się orientuję, dużo
wiccanek faktycznie je ma), rytuałów, konfliktów z rodziną jej i jej
facetów, kolejnych romansów nieudanych ... I tak przez całą książkę się
to ciągnie. Finał opowieści jest mniej więcej podobny do "Absolwenta", w
którym bohater porywa pannę młodą z ołtarza. W tym przypadku mamy
wiccankę, która nie może wybrać pomiędzy facetem a covenem. Wszystkie
idzie w jednym kierunku, ale i tak finał musi być przebijający jak w
solidnym romansidle.
Nudne jak cholera. Nie przepadam za romansami. Opisy obrzędów bardziej
wciągały mnie w temat, ale tego jest tam stanowczo mniej.
Polecam samotnym, wiccankom ze stowarzyszeń anonimowych czekoladoholiczek na bezsenne noce.