Ponieważ ostatnim czasem więcej piszę niż czytam, stwierdziłem, że dla
relaksu wezmę kolejną prostą książkę "na jedno spojrzenie". A właściwie
to na "złe oko". Przeczytałem kolejnego "pogańskiego harlekina", który
oderwał mnie na chwilę od Facebooka. Czyli czytasz i nie myślisz co
czytasz. Tak jak warto czynić w przypadku opisywanej tu wcześniej
książki autorstwa Mojmiry.
Nawet analogicznie. Jakieś kolejne bzdurne New Age'owe rytuały, mnóstwo
tabelek z omawianymi po raz tysięczny tematami (zapachy, kolory,
kamienie, planety, sygile, znaki zodiaku, bogowie, medytacje etc.). I
jak zwykle rytuały magiczne, jakie może wykreować każdy: na ochronę
domu, oczyszczenie pokoju, błogosławieństwa nowego domu, ubezpieczenie
od wypadku lub zagrożenia, ochrona samochodu, zaklęcie anty-huraganowe,
zaklęcie anty-piorunowe, na urodzaj i ciążę (akurat to ostatnie nie
wymaga wielkiej ingerencji magicznej), by pchnać kogoś do akcji ...
Nie wiem tylko dlaczego nazywa się to "zielonym czarownictwem"? Równie
dobrze można to nazwać "seledynowym czarownictwem", albo "czarostwem
eklektycznym". Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.
Kolejny gniot do zamknięcia w indeksie ksiąg zakłamanych.
Nie polecam.