Książka autorstwa pani wabiącej się Jeanne Favret-Saada to kolejny,
doskonały środek usypiający. I temu chyba nikt nie zaprzeczy.
To skromne dzieło zostało napisane w latach 70. XX w. Musi najwyraźniej
uchodzić za kultowe, skoro po tylu latach ktoś odważył się przetłumaczyć
niniejszą publikację na język polski (nie wiem, może to tylko kolejna edycja) i wydać.
Bodajże w ostatnim czytanym przeze mnie numerze Hermaiona ktoś się powoływał w jakimś artykule na tę pozycję. Uznałem, że to
najlepszy sygnał do tego, żeby w końcu ją wziąć do rąk i przeczytać.
Rozczarowałem się jednak okropnie. Straciłem 46 złotych i 50 groszy na
darmo. Ale coś musi być na rzeczy, skoro ta książka jest cytowana.
Pisana jest po części gwarą, po części językiem naukowym, a
czasem przypomina zwykły artykuł prasowy, skierowany do przeciętnego
obywatela. Treść tej "pigułki nasennej" to typowa socjologiczna
obserwacja uczestnicząca, na
bazie której autorka opisała perypetie wiejskich "czarowników", którzy z
prawdziwymi czarami mają tyle wspólnego co kot z psem. Historyjki
wiejskie z regionu Bocage we Francji. Gdyby nie to wyjaśnienie,
pomyślałbym sobie, że autorka pojechała do
jakiejś francuskiej kolonii i tam toczy dialog z dzikusami. W sumie to i tu
jest bardzo podobnie ...
Banda wiejskich
neurotyków utwierdzonych w ciemnocie i zabobonie myślących
dereistycznie, relacjonuje o swoich magicznych pojedynkach z sąsiadami.
Opowieści o urokach, wiejskich rodzinach, zatruwaniu zwierząt
hodowlanych, impotencji etc. Tyle, że nie jest to tradycyjna wizja
czarownictwa, taka jaka jest nam znana (diabeł, pentagramy etc.), tylko
jakieś klątwy w stylu "niepoprawnych politycznie świetlnych wędrowców".
Czasem pojawiają się jakieś wzmianki o magicznych księgach, ale nikt ich
tak na prawdę nie widział.
Czytając to miałem wrażenie, że widzę to co Brytyjczycy oglądają w
programie "Trisha Goddard Show" (gwoli wyjaśnienia, odpowiednik naszych
"Rozmów w toku", tylko że tam ludzie robią wokół siebie taki show, że
ochrona ich musi rozdzielać, a szpanują takimi rzeczami, że naszemu
społeczeństwu, pomimo tego, że obecnie upada pod względem mentalnym i
moralnym to byłoby wręcz wstyd odstawiać takie scenki). Tu ten rzucił
urok, ta przyjęła, ten odrzucił. Ten się chwali, tamten się chwali, a
nie ma czym. Srele morele i inne pierdoły.
Wnioski do których doszła autorka dodając schematy uroków po prostu mnie zmiażdżyły. W ogóle tego wszystkiego nie pojmuję, a mam wrażenie, że cała ta magia z Bocage to faktycznie relacje z seriali telewizyjnych dla starszych pań.
Wnioski do których doszła autorka dodając schematy uroków po prostu mnie zmiażdżyły. W ogóle tego wszystkiego nie pojmuję, a mam wrażenie, że cała ta magia z Bocage to faktycznie relacje z seriali telewizyjnych dla starszych pań.
Najciekawsze okazały się jak dla mnie aneksy: historyjka o Robercie
Braulcie, proroku i charyzmatycznym przywódcy sekty oraz specyficzny
cytat:
Po pierwsze lud jest nieokrzesany, "uzyskanie ścisłych informacji jest tym trudniejsze, że osoby, które badamy, są nieokrzesane". Po drugie badacza obciąża posiadana przezeń wiedza. "Należy tu również zachować wielką ostrożność, ponieważ ludziom << cywilizowanym >>, jakimi jesteśmy, z ogromnym trudem przychodzi myślenie w sposób partycypacyjny lub asocjacyjny, wejście, jak powidzielibyśmy potocznie, w cudzą skórę, odrzucenie tego, co wiemy, powrót do niewiedzy, przynajmniej w niektórych dziedzinach". (s.337)
Tak z mojego doświadczenia wynika, że prości ludzie mają mniej
nieokrzesania od pracowników uczelni. Kiedy pracowałem na infolinii i
rozmawiałem z ludźmi niewykształconymi, którzy nawet dobrze językiem
polskim nie operowali, miałem wrażenie, że mieli w sobie więcej
grzeczności niż ludzie wykształceni, dla odmiany nauczeni cwaniaczenia i
prostactwa na każdym kroku. No, chyba, że we Francji, albo przynajmniej
w latach 70. tak było. Ale nie sądzę bo od czasu napływu emigrantów
wszystko tam upadło. Nawet przyznam się, że osobiście jednego naukowca z
pochodzenia Francuza poznałem. Jego zachowanie nie wiele różniło się od
sposobu bycia francuskiego murzyna, któremu różki ślimaków wystają
spomiędzy zębów. Jak ten złośliwy dowcip leciał? Jak najszybciej zrobić
zupę buraczaną? Wrzucić granat na zebranie Zakładu Antropologii i Fenomenologii UJ.