Dużą ilością wejść na moim blogu
cieszą się posty dotyczące klasyki dzieł literatury
turbolechicystycznej. Z czego ten fenomen może wynikać?
Czytając książkę Tomasz Formickiego
nietrudno zauważyć, że wojna dezinformacja jest potężną bronią, za
pomocą której można wywołać totalny chaos, którym najłatwiej w XXI w.
odnieść zwycięstwo nad podzielonym wrogiem. Czego nam trzeba więcej?
Problem z jakim nie borykali się ludzie z czasów PRL, a z którym
spotykamy się teraz jest m.in. taki, że dawniej gdyby ktoś zaczął
publicznie głosić istnienie Imperium Lechitów obejmującego pół Europy w
przeszłości to by go zamknięto w wariatkowie. Dziś takie osoby mają
swoje prawa, kanały na YouTube, zakładają partie polityczne, prowadzą
blogi, strony etc. Kręci się o nich reportaże w telewizji, a naukowcy
mają kolejne pole do popisu do badań nad zaistniałą patologią społeczną.
A wystarczy trochę postudiować psychologię, ba! Wystarczy przeczytać
książkę Carla Sagana
by dowiedzieć, że to, że obserwatorzy widzą ludzką twarz na Marsie
wcale nie znaczy, że to musi być ludzka twarz tylko układ powierzchni ją
przypominający. Podobnie jak ze sławną Słonią Skałą:
Czy to słoń czy po prostu skała, która głowę słonia przypomina?
Po co te aluzje i analogie? No w końcu kiedy bierzemy do ręki książkę
autorstwa "Prokosza" (cudzysłów zamierzony!!!) to szybko możemy
przekonać się, że jest to zwykła bzdura, a nie jakiś sensacyjny rękopis
cudem ocalony i odnaleziony.
Tym sposobem doszedłem do wniosku, że osoby, które szukają w przeglądarkach opinii na temat Imperium Lechitów, prac Bieszka czy Kosińskiego próbują po prostu dowiedzieć się czy to o czym przeczytali jest prawdą czy nie - zwyczajnie szukają więc wyjścia z labiryntu dezinformacyjnego, który sieje współczesny "wolnosłownościowy" świat. Czasem mam wrażenie, że pewne wydawnictwa i konkretne osoby próbują dojść do grubej kasy stosując metodę "Kodu Da Vinci"; dostrzegamy jakąś niejasność w danym temacie, dorabiamy do tego sto teorii, puszczamy w świat jako absolutny hit ... i zarabiamy fortunę na kontrowersyjnych dziełach.
Tym sposobem doszedłem do wniosku, że osoby, które szukają w przeglądarkach opinii na temat Imperium Lechitów, prac Bieszka czy Kosińskiego próbują po prostu dowiedzieć się czy to o czym przeczytali jest prawdą czy nie - zwyczajnie szukają więc wyjścia z labiryntu dezinformacyjnego, który sieje współczesny "wolnosłownościowy" świat. Czasem mam wrażenie, że pewne wydawnictwa i konkretne osoby próbują dojść do grubej kasy stosując metodę "Kodu Da Vinci"; dostrzegamy jakąś niejasność w danym temacie, dorabiamy do tego sto teorii, puszczamy w świat jako absolutny hit ... i zarabiamy fortunę na kontrowersyjnych dziełach.
My Polacy mamy olbrzymie kompleksy z powodu utraty przeszłości. Nie
wiele wiemy o historii naszej ziemi przed przyjęciem chrześcijaństwa.
Religię naszych przodków znamy tylko dzięki szczątkowym informacjom i to
dzięki staraniom badaczy. Problem niedoskonałości dotyczy niemalże
całej Słowiańszczyzny, zwłaszcza wschodniej gdzie odnajdywanie cudownych
tekstów jest tematem powszechnie znanym: dawniej "Apokryfy
Słowiańskie", współcześnie "Słowiańsko-Aryjskie Wedy", "Księga Welesa"
to tylko nieliczne dzieła, które badacz Eric J. Hobsbawm mógłby
spokojnie umieścić na równi z "Księgą Mormona" odnalezioną cudownie
przez Josepha Smitha i innymi tradycjami wynalezionymi współcześnie
(wiccanie, wystąp z szeregu!).
Co wiemy o "Kronice Słowiańsko-Sarmackiej"? Jest to prawdopodobnie
dzieło autorstwa fałszerza Przybysława Dyjamentowskiego z XVIII wieku
lub Franciszka Morawskiego z XIX w. Ale jak to w życiu bywa znaleźli się
tacy, którzy podobnie jak wyznawcy Smitha czy Chiniewicza wierzą w jej
autentyczność.
Ponieważ jest to już zabytek literacki muszę przyznać, że wydanie go
było świetnym pomysłem. Za to muszę pochwalić wydawnictwo Bellona.
Niestety nie mogę jednak traktować tej pracy jako wiarygodnego dzieła na
temat historii - jest to bujda na resorach co nie trudno stwierdzić
czytając ją. Gdyby napisać rozsądny wstęp do tej książki ręką jakiegoś
uczonego to wszystko byłoby ok. Tymczasem już na okładce i we wstępie
pojawia się ... Janusz Bieszk.
O ile dobrze pamiętam (może się mylę, bo natłok informacji robi swoje)
brak zaufania do "Kroniki Prokosza" wyraził już sam Joachim Lelewel.
Tutaj cytowane są jego fragmenty jakby wskazujące, że dzieło to nie może
być w pełni fałszywe ... Robi się totalna dezorientacja informacyjna
wskazująca na wyrywanie myśli z kontekstu. Mało tego, autor przedmowy o
ile dobrze pamiętam krytykował Lelewela w swoich pracach. Tutaj jakby
się nim wysługuje dla odmiany. Bieszk naturalnie broni autentyczności
"Kroniki" na stronie V pisząc, że Dyjamentowski jako 17-latek nie mógłby
czegoś takiego napisać?
DLACZEGO?
Co stoi na przeszkodzie, żeby chłopak 17-letni dysponując samymi
legendami lub opracowaniami historycznymi nie sklecił takich bzdur?
Słowiańska dusza pana Niemcewicza (s. XVI), możliwe, acz warto mieć na
względzie, że nazwisko "Niemcewicz" wskazuje na niemieckie korzenie...
Już wiem, skąd wzięły się te bzdury o Ziemowicie jako "Panu Widzącym
Ziemie". Podobnie jak specyficzne etymologie nazw miast. I znowu
spotykamy Lecha, Czecha i Rusa jako trzech braci kiedy pierwotnie braci
było dwóch w legendzie. I znowu Wanda popełnia samobójstwo bo nie chce
Niemca choć w pierwotnej wersji legendy to Wódz Lemański czyni z miłości
do niej ... Widać, że tekst jest oparty o późniejsze wersje legend, a
nie ich pierwotne postacie bliższe czasom istnienia rzekomego
"Prokosza". Zastanawiają mnie te wzmianki o kontynentach na stronie 33:
"Ameryki ielenim rogom". To aby na pewno napisane przez Prokosza w wieku
X? Już nie wiem co jest tu przypisem napisanym przez "Kommentatora" a
co jest niby "oryginalnym tekstem"?
Brakuje mi tylko wzmianek o Imperium Lechitów. Smutne, że nawet
Turbo-Słowianie nie dostrzegają tego braku tutaj powołując się często na
to dzieło.
Klasyka gatunku warta uwagi jako historical fiction, ale na pewno nie wiary w autentyczność zawartej w niej treści.