piątek, 3 stycznia 2014

Lon Milo DuQuette "Magija enochiańska. System magiczny oparty na przekazach od aniołów"

"...Każdy ma swojego anioła
Każdy ma i będzie go miał
I będzie go miał, swojego anioła..."
Dżem "Niewinni i ja"
O Johnie Dee i Edwardzie Kellym słyszałem już wielokrotnie. Ostatnim szczegółowym i jak na mój gust najlepszym opisem ich historii był rozdział w "Czerwonej bogini" Petera Greya. To mnie niejako zmobilizowało do dalszego studiowania tematu. Znalazłem nawet dokumentalny film na YouTube, który oczywiście od początku do końca jest poświęcony temu zagadnieniu, ale jeszcze nie oglądnąłem go w całości. Mówiący z groźnym tonem prof. Hutton i "pokazany w tym filmie Kraków" sprawiły, że mi się odechciało od razu.


Dobra przejdźmy do consensusu. W końcu to blog o książkach. Zaczęło się ciekawie, przystępnym językiem. Skończyło się na zrobieniu z magii nauki ścisłej, czego ja jako urodzony humanista po prostu nie trawię. 

Wierzę, że jestem w stanie opanować to co tam jest napisane, jednak musiałbym temu zagadnieniu czas poświęcić dogłębniej, a niestety nie chciało mi się. 

Przeczytałem pobieżnie, jak to u mnie w zwyczaju poszukując czegoś dla siebie. Preferuję najprostsze rozwiązania by osiągnąć jak najskuteczniejszy efekt. Czyli tak jak przeciętny polski klient - żeby było jak najlepiej i jak najtaniej. 

Oczywiście fakt, że matematyczne obliczenia nie są niczym nowym w magii jest mi wiadome od lat, ale jakoś tak nie mam odwagi by się przez to przebić niczym nóż przez masło.

Wbrew temu, co czytałem na temat niniejszej pozycji na jednym wiccańskim forum, ta książka mnie wynudziła. 

A zaczęło się niewinnie. Najpierw dużo z prywatnego życia autora. Potem w zasadzie każdy rozdział zaczyna się od historii, skąd autor przechodzi do matematyki. Jest trochę ciekawostek, ale nie stanowią one takiej zawartości jak choćby rozdział we wspomnianej "Czerwonej bogini".  Pełno znaków, tablic, obliczeń, nazewnictwa etc. Na końca kilka rytuałów. 

Krótko o znaku "-":
  • Głównym minusem tej książki jak dla mnie jest cała ta matematyka. Po prostu czułem się jak w liceum, gdzie pani profesor przez całą lekcję wyprowadza jakiś wzór, który następnie stosuje się na następnych lekcjach. Makabreska. 
  •  Druga wada jest taka, że czułem się mniej więcej tak jakbym czytał matematyczny podręcznik magii New Age'owej. 
  •  Trochę wieśniackie wydaje mi się robienie sygili z papieru. Niby autor to uzasadnia, ale jakoś mnie nie przekonuje. Magia ceremonialna praktykowana na taki "nastoletni" sposób? 
  •  Dużo personalnych uwag autora na temat Złotego Brzasku czy Crowleya powodują, że czuję się tak jakbym w ogóle czytał podręcznik eklektycznej wicca. Różnice jak dla mnie widoczne są tylko w treści, forma ta sama.
Oczywiście w książce jest kilka rozsądnych wskazówek i porad, ale uważam, że jeśli praktyka magiji enochiańskiej na tym się opiera to nie jest ona tym, co sobie o niej wyobrażałem. Choć niby jest tam na końcu jakiś opis sesji, ale całe to przedsięwzięcie (w tym wykonaniu) jakoś do mnie nie przemawia. 

Mniejsza z tym. Może kiedyś w życiu się doświadczy tego i ułoży jakąś konkretną, lepszą opinię. W końcu wszelka forma kontaktu z bytami niewidzialnymi jest niezwykłym doświadczeniem i działa na psychikę lepiej niż orgazm.

Ach ten Kraków. Jak nie Jan Twardowski, to agent 007 w służbie Jej Królewskiej Mości plądrował polski rząd (jest o tym w tekście). O ile rzecz jasna mit jednego nie oparł się na drugim. Kurcze, czyżby Rzeczpospolita była dawniej postrzegana jak obecnie Federacja Rosyjska? My to jednak nie potrafimy się cenić. Ale dochodzę do wniosku, że można by fajny prequel Jamesa Bonda napisać - 400 lat wcześniej "From Sarmatia with love" (albo Germania, co by bardziej odpowiadało poglądom aniołów).

Ocena: dostateczny = 

Średnio polecam.