poniedziałek, 30 grudnia 2013

"Gender w społeczeństwie polskim" pod redakcją Krystyny Slany, Justyny Struzik, Katarzyny Wojnickiej


Mawiają, jaka nauka, tacy naukowcy. Jakie "gender" takie "naukowczynie". 

Ciężko znoszę tego typu obszary badań. Najgorzej to czytać o czymś, w czym człowiek ma zupełnie odmienne zdanie i uczyć się tego na pamięć. Dla dobra własnego nie uczyniłem tego także i w tym przypadku.

To, że te wszystkie współczesne kwestie gender to zwykłe ściemy wiemy dobrze z norweskiego filmu. A to, że naukowe teksty na ten temat to typowy socjologiczny bełkot, mówił chyba nawet mój ulubiony polityk. I jak zwykle ma rację. W tej książce to niemalże reguła.

PRYWATNE REFLEKSY
 
Dawniej kobiety miały przywileje, teraz feministki walczą o to, żeby miały co najwyżej "równe prawa". Nie ma to jak działanie na szkodę własnego rodzaju.

Oczywiście nic mi nie wiadomo o tym, żeby feministki walczyły o prawa ojców do urlopów tacierzyńskich (no w tej książce nic takiego nie znalazłem). Ponadto jak równe prawa Drogie Panie, to dźwigać ciężary! Pracować w wysokich temperaturach! Równo to równo! 

Nie zaliczam się do osób, które mają w sobie dużo empatii do grup etnicznych/ narodów/ ludów/ subkultur etc. które są "pokrzywdzone przez los". Nie mam jej także w stosunku do kobiet, którym "w życiu ciężej". 

Wprawdzie do tej pory nikt nic lepszego od kobiet dla nas nie wymyślił, ale niestety błędne programowanie pań jest jak produkowanie towaru, któremu szybciej niż trzeba skończy się okres ważności. Po co? Bądźcie panie niezależne, zgodnie ze współczesnymi trendami. Ignorujcie "głupotę familistek", a jak zostaniecie same na starość z trojgiem kotów w czterech ścianach to zrozumiecie swój błąd. Wasza strata, bo porządne panie wiedzą czego im do szczęścia w życiu potrzeba.

Uwielbiam czytać (także i w tej książce) jak to kobiety mają trudniej. Ciężko im o pracę, są dyskryminowane, mniej zarabiają od mężczyzn, mniej funkcji kierowniczych sprawują ...

Kilka razy w życiu zdarzyło mi się mieć kobietę nad sobą wyżej w hierarchii. Nie wiele brakowało, żebym  doszedł do niecenzuralnych słów w dialogu z nimi. Ich charakterki, wahania nastrojów powodowały we mnie głównie agresję. Nie lubię pracy z kobietami i nie ukrywam tego, że wolałbym pracować tam, gdzie nie sprawują one żadnych funkcji kierowniczych. Z resztą w ogóle lepiej byłoby pracować bez nich. 

Współczesne trendy głoszą coś zupełnie odwrotnego - kobiety mają mieć "równe" prawa, zajmować więcej wyższych stanowisk, lepiej zarabiać. No cóż, matriarchat chyba nie upadł bez powodu? Żeby zniszczyć świat wystarczy bardziej kobietom iść na ręce. Skoro zmierzamy w kierunku upadku, problemy "gender'owe" nie zbiednieją w przeciągu następnych lat ...

Uwielbiam, kiedy panowie nie mogą znaleźć pracy i sprawniej wykazać się swoimi umiejętnościami, bo ktoś musi wyrównać statystyki, kosztem upadku lub strat własnej działalności. Wiadomo, że dwie panie nie potrafią się tak dogadać jak dwaj panowie, co nawet statystki kryminalne potwierdzają.

Rozwijałbym wątek na kilkanaście stron, ale szkoda mi na to czasu ... 

DOBRA DOSYĆ MALESTREAMÓW ...
 
Co by tu o książce konkretnego powiedzieć? Cały zbiór tekstów na tematy genderowe. Pisane głównie przez kobiety z kilkoma wyjątkami.  Pełno statystyk, historii walki kobiet o swoje prawa, pełno o systemach kwotowych, "szklanym suficie", dyskryminacji, nierówności, ludowe mądrości, patriarchalny model kultury etc. Dużo jest analizy poglądów głoszonych przez środowiska feministyczne.

Generalnie co artykuł to mam wrażenie, że o tym samym. W kółko.

Zaznaczę jednak, że autorki i autorzy często mieli celne uwagi, choćby w obalaniu mitów na pewne stereotypy (nie zrobiłem notatek, mea culpa, nie dodam żadnego cytatu).

Muszę przyznać, że książka mnie wynudziła. Okropnie czyta się o tym wszystkim. Nie rozumiem pewnej idei badań. Dlaczego np. panie analizują to, że kobiety coraz częściej kończą studia? To kto z moich znajomych poszedł na studia, a kto nie, wynikało jednak z wychowania i mentalności panującej w domu. Nie przypisywałbym tego żadnemu innemu czynnikowi. 

Podobnie czasem zastanawiam się nad uwielbianym przez feministki systemem kwotowym, w którym to ilość pań musi być równa ilości przyjętych panów. Kiedy znalazłem się w liceum szybko odkryłem, że panie dwukrotnie przewyższają ilość panów w mojej klasie. Dlaczego tutaj przy rekrutacji nikt nie pomyślał o systemie kwotowym? Byłoby łatwiej ustawić zajęcia z wychowania fizycznego. Ale tutaj dominowały panie, więc problemu nikt nie zauważył... To, że było ich więcej chyba wiązało się z czynnikiem biologicznym, więcej urodzonych dziewczynek, to i więcej kandydatek. Tylko dlaczego tutaj nie stanowiło to dla nikogo to problemu, a w innych kwestiach stanowi?

Już ta dyskryminacja na rynku pracy to dla mnie mistrzostwo. Ilu moich znajomych mężczyzn jest bezrobotnych, albo pracuje za niższe stawki wykonując gorsze zawody? Dużo.

Wątpię, żeby humanistki i humaniści studiowali kierunki ścisłe, głównie dlatego, że będą one dla nich po prostu za trudne. Chyba rekrutacja odbywa się na bazie ilości uzyskanych punktów, a kto składa papiery na taki kierunek, ten czyni to dobrowolnie. Jeśli panie odpadają przy rekrutacji to powód musi być jasny - albo mają słabsze wyniki od wiodącej ilości panów, albo jest ich po prostu mniej wśród kandydatek od kandydatów i mniej przez to zostaje przyjętych. 

A już ten mit wykształcenia potrzebnego dla zdobycia dobrze płatnej pracy ...

Wiele nie będę się głowił. Książka jest potwornie nudna, pełna rozważań nad lewackimi marzeniami i problemami. Stanowi jednak cenne źródło do badań nad dziedziną pseudonauki o gender. Mogę ją polecić studiującym temat ludziom i kobietom, zwłaszcza wtedy, gdy mają problemy z bezsennością.