Mawiają, jaka nauka, tacy naukowcy. Jakie "gender" takie "naukowczynie".
Ciężko znoszę tego typu obszary badań. Najgorzej to czytać o czymś, w
czym człowiek ma zupełnie odmienne zdanie i uczyć się tego na pamięć.
Dla dobra własnego nie uczyniłem tego także i w tym przypadku.
To, że te wszystkie współczesne kwestie gender to zwykłe ściemy wiemy dobrze z norweskiego filmu.
A to, że naukowe teksty na ten temat to typowy socjologiczny bełkot,
mówił chyba nawet mój ulubiony polityk. I jak zwykle ma rację. W tej
książce to niemalże reguła.
PRYWATNE REFLEKSY
Dawniej kobiety miały przywileje, teraz feministki walczą o to, żeby
miały co najwyżej "równe prawa". Nie ma to jak działanie na szkodę
własnego rodzaju.
Oczywiście nic mi nie wiadomo o tym, żeby feministki walczyły o prawa
ojców do urlopów tacierzyńskich (no w tej książce nic takiego nie
znalazłem). Ponadto jak równe prawa Drogie Panie, to dźwigać ciężary!
Pracować w wysokich temperaturach! Równo to równo!
Nie zaliczam się do osób, które mają w sobie dużo empatii do grup
etnicznych/ narodów/ ludów/ subkultur etc. które są "pokrzywdzone przez
los". Nie mam jej także w stosunku do kobiet, którym "w życiu ciężej".
Wprawdzie do tej pory nikt nic lepszego od kobiet dla nas nie wymyślił,
ale niestety błędne programowanie pań jest jak produkowanie towaru,
któremu szybciej niż trzeba skończy się okres ważności. Po co? Bądźcie
panie niezależne, zgodnie ze współczesnymi trendami. Ignorujcie "głupotę
familistek", a jak zostaniecie same na starość z trojgiem kotów w
czterech ścianach to zrozumiecie swój błąd. Wasza strata, bo porządne
panie wiedzą czego im do szczęścia w życiu potrzeba.
Uwielbiam czytać (także i w tej książce) jak to kobiety mają trudniej.
Ciężko im o pracę, są dyskryminowane, mniej zarabiają od mężczyzn, mniej
funkcji kierowniczych sprawują ...
Kilka razy w życiu zdarzyło mi się mieć kobietę nad sobą wyżej w
hierarchii. Nie wiele brakowało, żebym doszedł do niecenzuralnych słów w
dialogu z nimi. Ich charakterki, wahania nastrojów powodowały we mnie
głównie agresję. Nie lubię pracy z kobietami i nie ukrywam tego, że
wolałbym pracować tam, gdzie nie sprawują one żadnych funkcji
kierowniczych. Z resztą w ogóle lepiej byłoby pracować bez nich.
Współczesne trendy głoszą coś zupełnie odwrotnego - kobiety mają mieć
"równe" prawa, zajmować więcej wyższych stanowisk, lepiej zarabiać. No
cóż, matriarchat chyba nie upadł bez powodu? Żeby zniszczyć świat
wystarczy bardziej kobietom iść na ręce. Skoro zmierzamy w kierunku
upadku, problemy "gender'owe" nie zbiednieją w przeciągu następnych lat
...
Uwielbiam, kiedy panowie nie mogą znaleźć pracy i sprawniej wykazać się
swoimi umiejętnościami, bo ktoś musi wyrównać statystyki, kosztem upadku
lub strat własnej działalności. Wiadomo, że dwie panie nie potrafią się
tak dogadać jak dwaj panowie, co nawet statystki kryminalne
potwierdzają.
Rozwijałbym wątek na kilkanaście stron, ale szkoda mi na to czasu ...
DOBRA DOSYĆ MALESTREAMÓW ...
Co by tu o książce konkretnego powiedzieć? Cały zbiór tekstów na tematy
genderowe. Pisane głównie przez kobiety z kilkoma wyjątkami. Pełno
statystyk, historii walki kobiet o swoje prawa, pełno o systemach
kwotowych, "szklanym suficie", dyskryminacji, nierówności, ludowe
mądrości, patriarchalny model kultury etc. Dużo jest analizy poglądów
głoszonych przez środowiska feministyczne.
Generalnie co artykuł to mam wrażenie, że o tym samym. W kółko.
Zaznaczę jednak, że autorki i autorzy często mieli celne uwagi, choćby w
obalaniu mitów na pewne stereotypy (nie zrobiłem notatek, mea culpa,
nie dodam żadnego cytatu).
Muszę przyznać, że książka mnie wynudziła. Okropnie czyta się o tym
wszystkim. Nie rozumiem pewnej idei badań. Dlaczego np. panie analizują
to, że kobiety coraz częściej kończą studia? To kto z moich znajomych
poszedł na studia, a kto nie, wynikało jednak z wychowania i mentalności
panującej w domu. Nie przypisywałbym tego żadnemu innemu czynnikowi.
Podobnie czasem zastanawiam się nad uwielbianym przez feministki
systemem kwotowym, w którym to ilość pań musi być równa ilości
przyjętych panów. Kiedy znalazłem się w liceum szybko odkryłem, że panie
dwukrotnie przewyższają ilość panów w mojej klasie. Dlaczego tutaj przy
rekrutacji nikt nie pomyślał o systemie kwotowym? Byłoby łatwiej
ustawić zajęcia z wychowania fizycznego. Ale tutaj dominowały panie,
więc problemu nikt nie zauważył... To, że było ich więcej chyba wiązało
się z czynnikiem biologicznym, więcej urodzonych dziewczynek, to i
więcej kandydatek. Tylko dlaczego tutaj nie stanowiło to dla nikogo to
problemu, a w innych kwestiach stanowi?
Już ta dyskryminacja na rynku pracy to dla mnie mistrzostwo. Ilu moich
znajomych mężczyzn jest bezrobotnych, albo pracuje za niższe stawki
wykonując gorsze zawody? Dużo.
Wątpię, żeby humanistki i humaniści studiowali kierunki ścisłe, głównie
dlatego, że będą one dla nich po prostu za trudne. Chyba rekrutacja
odbywa się na bazie ilości uzyskanych punktów, a kto składa papiery na
taki kierunek, ten czyni to dobrowolnie. Jeśli panie odpadają przy
rekrutacji to powód musi być jasny - albo mają słabsze wyniki od
wiodącej ilości panów, albo jest ich po prostu mniej wśród kandydatek od
kandydatów i mniej przez to zostaje przyjętych.
A już ten mit wykształcenia potrzebnego dla zdobycia dobrze płatnej
pracy ...
Wiele nie będę się głowił. Książka jest potwornie nudna, pełna rozważań
nad lewackimi marzeniami i problemami. Stanowi jednak cenne źródło do
badań nad
dziedziną pseudonauki o gender. Mogę ją polecić studiującym temat
ludziom i kobietom, zwłaszcza wtedy, gdy mają problemy z bezsennością.