- Pamięć o Imperium nigdy nie zginie mistrzu Ajrurze! Obiecuję ci to! Nikczemny tłum Lurwidów nie zniszczy pamięci o chwale naszych przodków!"Kronika Domana" (VI w.p.n.e.)
A już tak zupełnie poważnie ...
Na co dzień ulegamy wierze w różne cuda. Kiedy oglądamy film "Conan
Barbarzyńca" widzimy chłopca, który porwany w niewolę pcha przez całe
życie kierat, a po wielu latach wyrzeźbił sobie tym sposobem wspaniałą
sylwetkę. Prawda jest taka, że w najlepszym przypadku miałby wielkiego
garba na plecach (zakładając, że po tak ciężkiej katordze żyłby
jeszcze). Z innej strony, widzimy filmy, w których samochody zderzając
się ze sobą robią salta w powietrzu. Czy to tak wygląda? Manipulacji
ulegamy na każdym kroku, więc dlaczego dziwić ma nas to, że tłumy ludzi
uwierzyły w teorię istnienia Imperium Lechickiego?
Turbosłowianie, bo takim mianem określa się ludzi naiwnie wierzących w
pseudonaukowe teorie historyczne do tej pory mieli się całkiem dobrze.
Mało kto atakował ich publicznie zgodnie ze starą maksymą "z mądrym
idiotą się nie dyskutuje". Niestety efekt tego był niemalże opłakany -
tłumy ludzi zaczęły bronić tych śmiesznych tez, zakładać swoje fora,
blogi, nawet partie polityczne. Tak to już jest, że jak się pewnego
problemu nie zacznie tamować, to z dużą siłą uderzy on dalej. Byli
jednak i tacy co się przeciwstawili. Ze swojej strony polecam blogi: "Po słowiańsku", Rodzimowiercza Gromada "Białożar", "Idąc przez Las" oraz "Współczesny świat słowiański". Dużo pracy temu problemowi poświęcił inny internetowy pamiętnik "Sigillum Authenticum". Brakowało nam jednak czegoś grubszego co w pełni opisałoby problem. I w końcu nadeszła wiekopomna chwila.
Roman Żuchowicz, z wykształcenia historyk i socjolog podjął się zadania
obalenia turbosłowiańskich bredni. W moje ręce trafiła książka od deski
do deski ośmieszająca tezy Janusza Bieszka, prezentująca nieznane
przeciętnemu Polakowi ciekawostki historyczne.
Dawno temu spodziewałem się, że kiedyś powstania praca o Turbosłowianach
jednakże napisanie jej będzie wymagało współpracy historyków, znawców
genetyki i kilku innych dziedzin naukowych. Wydawało mi się to więc
trudne do osiągnięcia. Żuchowicz doskonale poradził sobie z tym
zagadnieniem; w swojej pracy zamieścił wywiady z badaczami m.in. takich
kierunków jak mediewistyka, archeologia, historia sztuki,
orientalistyka. Tym sposobem dosadnie rozbił turbolechicki bastion;
uderzył od każdej strony skutecznie przedstawiając kim tak na prawdę są
ci naiwni ludzie.
Owi badacze historii bez piątej klepki jako jeden z argumentów przeciwko
reszcie stosują metodę wykorzystywania nieznanych wszystkim źródeł.
Fakt faktem, gdyby jeszcze z siedem lat temu przejść przez miasto i
zapytać przeciętnego obywatela o "Kronikę Prokosza", Tadeusza
Wolańskiego czy Ignacego Pietraszewskiego to nikt za pewne by nic nie
wiedział. Tym sposobem ci ludzie próbują pokazać swoją intelektualną
wyższość i udowadniać własne racje. I to jest ich chwyt -
demonstrowanie, że wiedzą coś więcej, dotarli gdzieś dalej niż ogół
społeczeństwa. Z drugiej strony jak mam traktować poważnie teorie o
narodzinach Zaratusztry z dziewicy nad Gopłem?
Żuchowicz krok po kroku przygląda się całej sprawie. Zwraca uwagę na
tzw. paradoks otwartego laboratorium, czyli niby mamy dostęp do źródeł
ułatwiony, ale zamiast działać dla dobra nauki działa to także w
przeciwną stronę dając pole do popisu wylęgarni pseudonaukowych tez.
Autor omawia problem źródeł i prac historyków. Przedstawia także
pseudonaukowe historie, które powstały na przestrzeni wieków. Dogłębnie
analizuje historię "Kroniki Prokosza", rozwiał moje wątpliwości na temat
Lelewela i jego opinii o tym falsyfikacie. Omówił słynną kwestię
"Leszka Awiłły" udowadniając, że to bzdura. Spodobały mi się historie o
Aleksandrze Wielkim, które jak historia pokazuje były czymś popularnym w
dawnych epokach. I stąd niby wzięła się ta legenda o zwycięstwie nad
jego wojskami pod Łyścem. Tak jak w polskim folklorze ludowym pojawiają
się historie o Panu Jezusie podróżującym np. po górach, tak dawniej
Aleksander Macedoński był wszędzie obecny i wszędzie znany. Żuchowicz
obala praktycznie wszystko, w co Turbolechici zawzięcie wierzą, a co
prawdą historyczną nie jest. Znajduje też sprzeczności w tekście
Bieszka. Teorie o haplogrupach, krwi i rasie również tracą swoje
znaczenie ...
Zdjęcie rodzinne: BB8, R2D2 i R1A1, nasz protoplasta. ;)
Cóż tu wiele powiedzieć? Książka jest pełna ciekawostek nie tylko z
zakresu interesującego nas zagadnienia, ale także kwestii pobocznych,
które mogą się czasem w życiu przydać.
Okiem religioznawcy mogę dodać, że turbolechici to osoby wyznający
statolatrię, tyle, że w ich przypadku jest to wiara w jakieś
wyimaginowane państwo, którego istnienia jak niepodległości zaciekle
bronią. Żuchowicz zwraca także uwagę, że wielcy guru turbolechicystyki
unikają wszelkich publicznych konfrontacji. Moim zdaniem postępują
dokładnie tak samo jak guru wszelkich innych sekt, którzy przemawiają
tylko do swoich wiernych. Problem źródeł historycznych jest takim samym
problemem znanym choćby przy historii Biblii. Skądinąd wiemy, że w
czasie kiedy chrześcijaństwo dopiero rozwijało swoje skrzydła panowała
moda na podpisywanie się cudzym imieniem pod jakimś listem celem
zapewnienia mu autorytetu. Dopiero na Soborze Trydenckim w 1546 r.
ustalono ostatecznie, które księgi są święte, a które apokryficzne. Tym
sposobem odrzucono "Listy Tytusa", "Listy Jezusa", "Listy Barnaby" i
inne cuda poza nawias uznając za niezgodne z nauczaniem Kościoła. Nawet
analiza samej Apokalipsy Janowej daje nam łatwo do zrozumienia, że to co
najmniej trzy odrębne teksty sklejone w jedną całość ... Tak więc cała
historia pozostanie pod jednym wielkim znakiem zapytania do czasu
wynalezienia wehikułu czasu. Jedno jest jak dla mnie pewne - Imperium
Lechitów nie istniało. Wiara w nie to czysty dereizm.
Jest to obowiązkowa lektura dla wszystkich! Zwłaszcza polecam ją osobom,
które nie są wyspecjalizowane w studiach historycznych. Nadmierna ilość
ciekawostek pokazuje jak po mapie dziejów poruszać się z kompasem i
sterem poznając stopniowo temat. Polecam ją osobom, które czują chaos
mentalny po przeczytaniu Bieszka, Kosińskiego, Szydłowskiego i innych.
To rozwieje Wasze wątpliwości.
Turbosłowianie, przeczytajcie to negrosyjonistyczno-żydomasońskie
biadolenie, zanim odkryjecie, że Roman Żuchowicz tak na prawdę nazywał
się Raszyd Zuchowstein zanim zmienił nazwisko celem zniszczenia naszej
tożsamości i otwarcia żydom granic Lechii by mogli tu wrócić i nas
zniewolić. Ku chwale Imperium!