Wiele badań naukowych wykazało, że ludzie, którzy spędzają masę czasu na tym portalu, mają większą skłonność do depresji, niepokoju i obniżonego poczucia własnej wartości. Dlaczego więc nie staramy się trochę tego ograniczyć? Ponieważ bez wątpienia Facebook ma poważnie uzależniający składnik. Podczas badania przeprowadzonego dla Retrevo, internetowej strony konsumenckiej specjalizującej się w elektronice, zapytano użytkowników mediów społecznościowych, jak często zaglądają na strony takie jak Facebook i Twitter. Wykazano, że nasze mózgi uwalniają zastrzyk dopaminy, gdy tylko zachwyci nas konkretny status. To wywołuje poczucie euforii. Uzależniamy się od tego dopaminowego haju i zaglądamy na Facebooka w pogoni na nim. Kochamy ten serwis i nienawidzimy go niczym narkoman narkotyk. Chcemy spędzać na nim mniej czasu, ale nie potrafimy. Nie możemy się doczekać, aż opiszemy każde wspaniałe doświadczenie, jakie staje się naszym udziałem. Potrzebujemy naszej dawki Facebooka. I dopóki nie znajdziemy jakiegoś innego sposobu na zajęcie naszych myśli, on nadal będzie naszym narkotykiem z wyboru. Facebook nie tylko wpływa na nasze decyzje, ale także przeobraża nasze mózgi. (s. 217-218).
Pamiętam,
że nie tak dawno temu czytałem na jakiejś stronie internetowej artykuł poświęcony
szkodliwościom jakie rodzi Facebook. I w sumie nie byłoby w nim nic
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na samym końcu eseju znajdował się link
reklamowy „polub nas na Facebooku”. To tylko udowadniało, że zawarta w nim
treść była prawdziwa ...
O
tym, że życie na portalach społecznościowych wzięło nad nami górę nie od dziś
wiadomo. Podobnie jak to, że owe magazyny wirtualnych dusz działają w dwie
strony, z których ta negatywa może dać się silnie odczuć ...
Sam
zaczynałem od Naszej Klasy, a skończyłem z sześcioma (obecnie) kontami
na
Facebooku. Tyle, że ta liczba spowodowana jest niedoskonałością tego
portalu i
złośliwościami jakie ten socjalistyczno-komunistyczny judeotwór wywiera
na
naszą codzienność. Tak więc przez jedno konto przeglądam strony o wicca,
współczesnym czarownictwie, druidyzmie etc. Przez drugie i trzecie
moderuję
swoją stronę. Przez czwarte przeglądam politykę i sytuację rozmaitych
środowisk meta politycznych. Przez piąte oglądam fotografię artystyczną.
A szóste to moje
oficjalne konto. Bany i inne zabawy spowodowały u mnie zmianę taktyki
życia w
sieci. Nie mam zwyczaju trollowania czegokolwiek. Co najwyżej zgłaszam
po cichu
posty. Nie zawsze to jednak skutkuje. Jestem już weteranem życia na
kultowych witrynach, ale przyznam szczerze – większość z nich mnie już
znudziła.
Zaczynam odkładać tego typu sprawy na bok. To doświadczenie mam powoli
za sobą –
lepszy rower, basen i książki.
Problem
z portalami społecznościowymi jest jak dla mnie głównie taki, że osoby mojego pokroju
preferują wąskie grono odbiorców najczęściej o podobnych poglądach religijnych,
politycznych, gustach muzycznych, zainteresowaniach etc., a są oni rozproszeni
po różnych miastach, państwach czy regionach. I to rodzi kłopot, bo niby jak
się z nimi inaczej komunikować? Jestem na Facebooku dlatego, że:
-
otrzymuję wieści o interesujących mnie wydarzeniach, środowiskach, wydawnictwach
muzycznych czy naukowych, badanych grupach,
-
mam możliwosć czatu z wszystkimi w łatwy sposób (nie muszę dodatkowo instalować
na dysku jakichś przeżytków w rodzaju Gadu-Gadu),
-
nie muszę płacić więcej za rozmowy z osobami, wystarczy załatwienie wszystkiego
na fejsowym czacie włącznie z przesyłaniem plików,
-
kiedy dzieje się coś ciekawego, to nie będę dzwonił do setki osób, tylko wyślę
im zaproszenie do wydarzenia na Facebooku
-
wiem, kiedy kto ma urodziny,
-
jestem na bieżąco z tym co słychać u znajomych, których latami nie widziałem
(ale jak napisałem wcześniej jest to sprawą drugorzędną, cieszę się, że mogę
utrzymywać znajomość dalej, ale nie jest to najistotniejsze),
-
wszystko co mnie interesuje informuje mnie samo o tym na bieżąco – nie muszę skakać
po portalach i śledzić. Czasami znajomi podrzucą coś krążącego aktualnie na
topie,
-
wszystko mam w kupie, zarówno znajomych jak i informacje na różne tematy, nie
muszę wszędzie szperać,
Należy jednak brać pod uwagę i drugą stronę medalu, która opisuje dr Suzana E. Flores w swojej bestsellerowej publikacji „Sfejsowani. Jak media społecznościowe wpływają na nasze życie, emocje i relacje z innymi”. Owe magazyny dusz niestety stają się źródłem konfliktów, upokorzeń, przyczyną samobójstw, pożywką dla stalkerów i innych osób, które wertują nasze strony, żeby zdobyć informacje na nasz temat, by następnie wykorzystać je przeciwko nam. Byli kochankowie śledzący się bez przerwy to tylko przykład. Flores omawia dobrze znane sytuacje i zmierza ku słusznemu wnioskowi, że dzięki mediom społecznościowym najczęściej nie pokazujemy siebie, lecz próbujemy stworzyć swój wizerunek – doskonali na zdjęciach, przedstawiający sytuacje, których wszyscy mogą nam pozazdrościć (wakacje w drogim kurorcie, duży dom, nowy samochód etc.). Działanie Facebooka czy Twittera to podświadoma zmiana sposobu życia, a także niestety pewien czynnik kumulujący niską samoocenę, depresję i inne przypadłości nałogowe, z którymi borykamy się jako ludzie XXI w. Rzeczone portale powinny być oknem na świat a stały się celem samym w sobie. Mamy już jasne przykłady uzależnień, tylko jeszcze nikt tego nie zaczął leczyć:
Chociaż IAD [Internet Addiction Disorder – przypis Khaliperius] nie jest aktualnie przyjętą jednostką chorobową, badania wykazują, że może wywoływać określone objawy, takie jak wyraźne cierpienie, zmiany nastroju, tolerancja, głód, upośledzenie wyników zawodowych i akademickich oraz życia towarzyskiego. IAD kojarzony jest również z depresją, zachowaniami samobójczymi, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, zaburzeniami odżywiania, zespołem nadpobudliwości z deficytem uwagi oraz używaniem alkoholu i narkotyków. (s. 218).
Flores
opisuje ciekawe przypadki, których dostarczyli jej respondenci. Nękanie,
siedzenie do rana spoglądając w główny wall, zamieszczanie czyichś zdjęć bez zgody, a
następnie wynikłe z tego sytuacje. Niestety ludzkość miejscami się
zezwierzęciła, i nie trzeba na to dużej ilości dowodów. Przypadła mi do gustu
wypowiedź osoby przedstawionej jako „Angie”:
Angie, 27 latDetroit, MichiganWolę Facebooka od seksu. Mogę sobie wyobrazić, że nie uprawiam miłości przez tydzień, ale wizja tygodnia bez fejsa jest nie do pomyślenia. Potrzebuję go. Nie wiem, jak wyglądałoby bez niego moje życie. (s. 270-271).
Autorka
książki omawia też interesujące nas zjawisko np. FOMO, lęk przed pominięciem
jakiejś istotnej informacji, która wszyscy już znają. Albo hiper-dodawanie jak
największej ilości znajomych. Niestety, pewne rzeczy to już choroby
umysłowe, tylko jak to w tych czasach bywa, nikt tego głośno nie mówi, a pewne
style życia wydają się być wszystkim normą. Dowartościowywanie się za pomocą
lajków, komentarzy, liczby znajomych etc.
Flores
też udziela rad jak korzystać mądrze z Fejsa. I powiem, że jest to pozytywny
atut tej książki. Ja sam mam konta pozamykane, a wpisy widzą już konkretni znajomi,
po tym, jak da się to ustawić za pomocą konkretnych opcji. Ale za słuszne uważam
stwierdzenie, że im więcej chcemy
udostępnić jednym, tym więcej chcemy by inni tego nie widzieli. Lepiej pozwólmy
naszym przyjaciołom, żeby wiedzieli o nas tyle, ile byśmy chcieli, żeby
wiedzieli o nas nasi wrogowie. I tak będzie najbezpieczniej.
Książkę
polecam, choć dziwnie jest pisana. Myślę, że czasem autorka niepotrzebnie z
jednego zdania robi dwa, ponadto zastanawia mnie w polskim tłumaczeniu raz zwracanie
się do czytelnika jak do mężczyzny, a raz jak do kobiety. Niemniej warto przeczytać
by uświadomić sobie jak głęboko w szponach nałogu możemy się znaleźć. Wirtualny świat stał się klatką, tylko ludzie tego nie dostrzegają. Ale cóż, wszystko ma swoje dwie strony.