Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że
czarownictwo to temat mojego życia. Co będę dużo pisał? Chyba widać to po etykietach? Ukazała się kolejna interdyscyplinarna, naukowa pozycja
poświęcona rzeczonemu tematowi. Jakem Khaliperius nie mogłem pozostać wobec niej
obojętny. Przeczytałem z przyjemnością.
Jakie są moje główne wnioski? Przekonajmy
się! Zapraszam do lektury niniejszego
posta.
ADAM
ANCZYK, JULIA DOROSZEWSKA, KAROLINA M. HESS „WPROWADZENIE”
Na wstępie Adam Anczyk, Julia Doroszewska i
Karolina M. Hess wprowadzają nas krótko do tematu. Przeraża mnie tylko ostatnie
zdanie:
Pozostając przy biologicznej metaforze, chcielibyśmy, żeby ta książka utwierdziła czytelnika w przekonaniu, że czarownica nie należy jeszcze do gatunków wymarłych. (s.8)
O rety! Do dziś spotykamy szeptuchy,
znachorów, szamanów, wiedźmy plemienne, uzdrowicieli współczesnych np.
bioenergoterapeutów, wszelkiej maści New Agerów, satanistów, okultystów, magów
chaosu, wróżbitów … Temat czarów uwielbiają przedstawiciele młodzieżowych
subkultur, którzy nagminnie stykają się z nimi w tekstach utworów muzycznych.
Muszę przyznać, że do zrównania czarownic z dinozaurami daleka jeszcze droga. Wniosek
ostateczny moim zdaniem imputujący lekko chybiony kierunek – osobiście wątpię,
żeby szybko czarownice wyginęły w przeciągu następnych lat. Wręcz przeciwnie,
były, są i będą. I to nie tylko te prawdziwe. Ostatni przykładowy fenomen
twórczości Pani J.K. Rowling przyczynił się do silnej popularyzacji tematu w
bajkach i kinematografii. Tak więc, wiedźmy rządzą! Zainteresowanie nimi absolutnie
nie spada, a wręcz przeciwnie - rośnie.
ANTONINA SZYBOWSKA „KATARZYNA WŁODCZYKOWA,
„CZELADZKA CZAROWNICA”. TRUDNE DZIEDZICTWO”
Antonina Szybowska przenosi nas myślami do
Czeladzi na pograniczu Śląska i Małopolski. Poznajemy cały proces Katarzyny
Włodczykowej i jego następstw. Typowa sytuacja dla ówczesnej epoki; chcemy
majątku to oskarżymy o czary a dobra materialne skonfiskujemy. I tu było
identycznie. Po dokładnym omówieniu tej kwestii Szybowska jakby schodzi do
bardziej lubianego przeze mnie tematu:
Ten jej potrójny obraz (Dziewica-Matka-Starucha), znany z mitów, baśni, podań, obecny w „wiedzy wspólnej” i zakodowany w języku, podejmowany jest na nowo w filmach, grach komputerowych, literaturze. (s. 14).
Myślę, że ten znany z baśni, podań motyw
zawdzięczamy tak naprawdę Robertowi Gravesowi, więc nie jest to tak zupełnie
„na nowo”. Choć koncepcja Potrójnej Bogini istniała w starożytności, to jednak zupełnie
inaczej była rozumiana. Współcześni Gravesowi też pisali o triadzie Bogini, ale
nie w tej dokładnie formie (nie jako dziewica-matka-starucha). Niektórzy jak
prof. Ronald Hutton dochodzą do wniosku, że to współczesny koncept. I dużo w
tym racji.
Reszta artykułu to usilne podpięcie tematu
pod naukową definicję problemu, zdjęcia i omówienie rzeźby, a także
kontrowersji z nią związanych. Typowe lanie wody. Z artykułu poleciłbym pierwszą
1/3 zawartości tekstu. Pozostałe 2/3 niczego konkretnego nie wnoszą.
PIOTR STAWIŃSKI „ROBERT CALEF, COTTON MATHER
I PROCESY W SALEM 1692-1693”
Miałem dawno temu okazję przeczytać książkę
pt. „Demonizm i czary w życiu społecznym purytanów amerykańskich okresu
kolonialnego” autorstwa prof. Piotra Stawińskiego. Ponieważ bardzo przypadła mi
do gustu; głównie dlatego, że badacz omówił w niej mało mi znane aspekty życia
XVII-wiecznych Amerykanów, których wcześniej nie znałem dobrze, z przyjemnością
przeczytałem kolejny jego artykuł. Tutaj omówione zostają biografie dwóch (w
sumie trzech) postaci powiązanych z najsławniejszymi polowaniami na czarownice
na kontynencie amerykańskim. Stawiński świetnie pokazuje mentalność owej epoki
i duchowe elity, które doprowadziły do czego doprowadziły. Strach się bać żyć w
tamtych czasach. Esej ciekawy, polecam! Stawiński ma dobre pióro.
MAGDALENA KOWALSKA-CICHY „NIEOPUBLIKOWANE
FRAGMENTY PROCESU REGINY SOKOŁKOWEJ (1660-1662)
W pierwszym zdaniu spotykam jakąś niejasność,
że niby od procesu Reginy Sokołkowej minęło już prawie siedemdziesiąt lat, a
tytuł wskazuje na znacznie więcej … Nie wiem o co biega? Krótki esej
rozwijający jakby opublikowane już informacje na temat procesu Reginy
Sokołkowej, a jego główną zaletą mają być dodatkowo zdobyte źródła na ten
temat. Ciekawe w każdym razie i warte uwagi, choć krótkie to wypracowanie ale
też i zwięzłe.
MAGDALENA PRZYSIĘŻNA-PIZARSKA „POCHÓWKI
„CZAROWNIC” NA CMENTARZYSKACH WCZESNOŚREDNIOWIECZNYCH I ŚREDNIOWIECZNYCH NA
PODSTAWIE BADAŃ W BYCZYNIE, POW. KLUCZBORK”
Autorka dobrze wprowadza do zagadnienia
archeologii. Potem powtarza coś co raczej wszyscy wiedzieć powinni. Główną
część artykułu zajmują zdjęcia wykopanych szkieletów i ich dokładne omówienie.
Tak naprawdę nic jasno nie wskazuje, że odnalezione ciała należały do
czarownic. Równie dobrze mogły należeć do osób podejrzanych lub nielubianych,
których obawiano się po śmierci, a co częstsze posądzanych o wampiryzm. Dopiero
w zakończeniu autorka jedynie w przypisie coś wzmiankuje o wiedźmach, ale w tym
też są tylko przypuszczenia. Moje ogólne wrażenie jest takie, że
Przysiężna-Pizarska chciała opublikować efekty swoich badań, a temat czarownic
usilnie do tego podpięła, żeby wpisał się on w obszar tematyki
konferencji/wydanego tomiku. Nic specjalnego w każdym razie.
ADAM ANCZYK „KOBIETA-LEGENDA NA TROPIE
LEGEND. ŻYCIE I DZIEDZICTWO MARGARET ALICE MURRAY (1863-1963)”
Adam Anczyk poszedł za ciosem tego co napisał
w przedmowie do polskiego wydania „Kultu czarownic w Europie Zachodniej”. Na początku
autor wyraża swoje współczucie kobiecie nieakceptowanej w gronie
mężczyzn-naukowców. Potem opisuje resztę jej biografii. No i dochodzimy do tez
na temat czarownic, z których jest najbardziej znana. Oczywiście znowu mam
wrażenie, że Anczyk lekko idzie w kierunku feminizmu:
W obszarze badań nad czarownictwem najbardziej znana jest ze swojej hipotezy „wiedźmiego kultu” (witch-cult), zorganizowanej formy religii, której centralnym elementem miał być kult płodności, a wyznawcami – a może przede wszystkim – wyznawczyniami osoby określane później w historii mianem czarownic (witches). (s.50)
Skąd
to mniemanie, że kobiety stały na
piedestale w tezach Murray? Ja mam nawet wrażenie, że w jej tezach
odgrywały
drugorzędną lub równą rolę w kulcie. Jeden znany amerykański czarownik
wysnuł nawet
hipotezę, że na samym początku pierwsi gardnerianie i Coven z New Forest
byli
skupieni na kulcie Rogatego Boga, a nie Bogini, i że to właśnie Rogaty
Bóg miał centralna pozycję w adoracji. Oczywiście brytyjskie wiedźmy
ostro zaprzeczyły
temu, ale hipoteza ta oparta była o poglądy Murray. Skąd więc ten kult
kobiety?
Biografia
jakby pisana z punktu widzenia
problemu braku emancypacji kobiety w tamtych czasach. W końcu
przechodzimy do
tematu czarownic. Anczyk streszcza jak to wszystko wyglądało. Nie wiem
tylko,
dlaczego w przypisie podaje, że książka „The God of the Witches” wydana
została
w Londynie w 1970 roku. Przecież ukazała się dużo wcześniej w 1931 r.
(notabene przed śmiercią autorki w 1963 r.). Podejrzewam, że autor miał
na myśli
jedno z późniejszych wydań.
Ale już irytuje mnie nawiązanie do Geralda
Gardnera i wicca. Owszem! Z tego głównie znana jest pani Murray, że jej tezy
wywarły wpływ na powstałą religię czarownic. Ironią dla mnie jest to, że wszyscy
tę informację powtarzają, ale nikt nie poda żadnego szczegółu – co konkretnie w
wicca jest pochodzenia murray’ickiego? Mało tego Anczyk twierdzi:
Z tego powodu trudno jest dokładnie stwierdzić, do jakiego stopnia pisma Murray wpływały na nurty ezoteryczne (ruch wicca czerpał z różnych źródeł, nie tylko z teorii Murray). (s. 58)
O ile, żeby wpływały na inne tradycje
ezoteryczne to nic mi osobiście nie wiadomo. Nikt też poza wiccanami nic o nich
nie wspomina w przynajmniej znanych mi pracach. Jak zaś wpłynęły na wicca?
Właściwie to „wica”, bo Gardner tak ten wyraz pisał. Gdyby Pan doktor Anczyk
lepiej znał literaturę fachową na ten temat to nie snułby śmiesznych tez, tylko
wypisał co konkretnie. Źródeł nie brakuje. Mógłbym Panu w tym miejscu wypunktować
przynajmniej 10 podstawowych rzeczy, ale nie będę życia ułatwiał.
JUSTYNA NOWOTNIAK „CZAROWNICE W MYŚLI MARY
DALE”
Tu się uśmiałem zdrowo. Jako typowy
antyfeminista miałem okazję dzięki Justynie Nowotniak zapoznać się z poglądami
Mary Dale. Oczywiście z mojego punktu widzenia są to skończone brednie, które
stworzyć mogła tylko feministka. Niezłe science fiction, pełne sprzeczności
wewnętrznych i hipokryzji, ale cóż. Nie mnie polemizować z „mądrością” tego typu.
Artykuł od strony naukowej powiem, że fajnie napisany.
ANNA CHUDZIŃSKA-PARKOSADZE „PROBLEM MONOMITU
JAKO ŹRÓDŁA ARCHETYPU WIEDŹMY W KULTURZE EUROPEJSKIEJ”
Trochę na temat mitów. No i kobiecych bogiń:
Inanny, Lilith i Medei. Bardzo ciekawy artykuł, w którym autorka przypisuje
żeńskim boginiom pierwotną rolę Bogini w micie. Dobrze opisane teorie mitu,
historie wymienionych bogiń, a także dalsze rozważania autorki na ich temat.
Gorąco polecam ten esej wszystkim miłośnikom pogaństwa!
PAULINA NICKO-STĘPIEŃ „CZAROWNICE, MAGIA I
CZARY W STAROŻYTNEJ MEZOPOTAMII NA PRZYKŁADZIE WYBRANYCH ZAKLĘĆ I RYTUAŁÓW”
Na wstępie widzę, że artykuł będzie o magii
destrukcyjnej. Aż ma się ochotę czytać dalej! Jest to niezwykle interesujący
esej. Nicko-Stępień przedstawia rozmaite rodzaje magii, głównie obronnej lub
odganiającej zło. Nie skąpi przy tym tekstów zaklęć, opisuje dokładnie jak
magię odprawiano, jak nazywano, do których bogów się kierowano. Artykuł nad
wyraz imponujący i bardzo ciekawy. Ten fragment książki również gorąco
wszystkim polecam!
MICHAŁ ŁYSZCZARZ „ZABIEGI LECZNICZE ZNACHORÓW
ORAZ CZARNA MAGIA W TRADYCJI ETNICZNEJ POLSKICH TATARÓW”
Autor zaczyna od ogólnej charakterystyki
przemian religijności Tatarów, jaka dokonała się na przestrzeni XX w. Następnie
opisuje nam tzw. „siufkaczy”. Nie pomija innych, ciekawych aspektów magii.
Artykuł dobrze opisuje czary rzeczonego azjatyckiego ludu na obszarze
kulturowym Polski i dawnych Kresów Wschodnich. Dużo o profesji typowego,
muzułmańskiego szamana. Ciekawe! Gorąco polecam!
MICHAŁ ROZMYSŁ „ROMANTYZM, BALLADY I
CZAROWNICE”
Przechodzimy teraz do literatury. Klasycy
mniej znani i bardziej. Nawiązania do polskich wierzeń ludowych.
Słowiańszczyzna to zawsze plus. O złych, nikczemnych czarownicach na bazie
kilku ciekawych przykładów słów kilka. Fajne. Uwielbiam złe wiedźmy! Artykuł
polecam!
MAGDALENA BEDNAREK „FEMINISTYCZNY CZAR
WIEDŹMY? WOKÓŁ MITU CZAROWNICY W POLSKIEJ PROZIE PRZEŁOMU XX I XXI WIEKU”
Mężowie, bijcie żony bo Wam się czarownice wyklują
po jakimś czasie! A kobiety-wiedźmy gorsze od podagry, wierzcie mi!
„Tej praktyce popularność zawdzięczają feministyczne reinterpretacje postaci takich jak Maria Magdalena, Arachne, Meduza, Kirke – czy czarownica.” (s. 113)
Akurat
Kirke to dla wielu jedna z pierwszych
czarownic. Dlaczego autorka jakby wymienia ją osobno? Dalej czytamy o
kilku pisarkach, m.in. znanej Oldze Tokarczuk, Krystynie Kofcie i ich
wizji wiedźm.
Ciekawy artykuł, dobra analiza. Polecam!
ALEKSANDRA EWELINA MIKINKA „„TA DZIEWKA TO
WIEDŹMA, JAK KRAJ DŁUGI I SZEROKI ZE WSZYSTKICH NAJWIĘKSZA!” KREACJE CZAROWNIC
W LITERATURZE FANTASTYCZNEJ JANA „ŁADY” GNATOWSKIEGO”
Czyżby autorka chciała prześledzić kiecki
czarownic w literaturze? Chyba nie. Dobra, czytamy dalej. I robi się ciekawie.
Mikinka wprowadza nas w świat księdza, który studiował nauki zakazane. Nie jest
to żadna nowość (patrz np. Giordano Bruno), ale jednak rzadkość. Po krótkim
streszczeniu książki „Oman” stwierdzam, że może być na prawdę ciekawie. Bardziej
słowiańsko prezentuje się jednak Motra. Tutaj autorka eseju przytacza wzmianki
o Kupale. W ogóle temat robi się ciekawy, Motra nie podpisuje paktu z diabłem,
a jest klasyczną pogańską czarownicą uczoną tradycji od starszych pokoleń. Jest
też trochę wzmianek o kulcie boga Kupały. Może przestarzałe z naszej
perspektywy, niemniej interesujące. Muszę złamać pewną etyczną regułę i
stwierdzić, że chyba książki napisane przez księdza mogą zainteresowań
rodzimowierców i neopogan. Artykuł gorąco polecam!
MAŁGORZATA SOKOŁOWICZ „„I DIABEŁ NIE JEST
SZPETNIEJSZY”. GAUTIEROWSKA CZAROWNICA WERONIKA JAKO IDEALNA (?) KOCHANKA
ROMANTYCZNA”
Czarownica brzydka (czyli zła), czarownica
piękna (czyli też zła). No przyznam szczerze, że nie znam żadnych „dobrych”
czarownic. Wszystkie są „złe”. Małgorzata Sokołowicz rozprawia się z podwójnym
wizerunkiem wiedźmy w twórczości Theophile’a Gautiera. Dobra przestroga, żeby
uważać co się mówi Diabłu na sabacie kiedy kichnie. Ale czy diabły kichają? No
może mają alergie na perfumy wiedźm. Sam przy nie jednej się dusiłem. Oczywiście
artykuł ciekawy, a wizje francuskiego romantyka pełne są ludowych
wyobrażeń na temat postaci czarownicy. Gorąco polecam!
EWA WOŁK-SORE „ETIOPSCY CZAROWNICY I ICH
MAGICZNE MODLITWY W TEKSTACH POLSKIEGO UCZONEGO STEFANA STRELCYNA
(1918-1981)”
A tutaj przenosimy się do Etiopii. Ewa
Wołk-Sore omawia badania Stefana Strelcyna, wbrew tytułowi wychodzi jednak na
to, że żydowskiego uczonego (pochodzącego z rodziny mieszkającej w Polsce),
który znając język gyyz, podróżując po omawianym obszarze geograficznym zbadał
tamtejsze maleficia. Ciekawy katalog – zaklęcie by mąż nie bił żony, zaklęcie
jak uciec z więzienia ... „Debterowie”, jak nazywa się tamtejszych wiedźminów,
to dosyć ciekawe postacie, z którymi autorka nas zapoznaje szerzej. Krótkie a
zarazem wciągające. Polecam!
BERNADETA NIESPOREK-SZAMBURSKA „MODYFIKOWANIE
STEREOTYPU CZAROWNICY PRZEZ DZIECI W MŁODSZYM WIEKU SZKOLNYM”
Tutaj trochę ankiet i tego jak dzieci
rozumieją postać czarownicy. Zawsze musi być „zła”, to jest jedna z
najcelniejszych uwag szkrabów. Widać różne postrzegania w różnym wieku. Ale
spoko, jest też trochę na temat Baby Jagi. Fajne! Ciekawe!
JOANNA MALITA-KRÓL „WICCAŃSKIE GADŻETY, CZYLI
NARZĘDZIA WSPÓŁCZESNEJ CZAROWNICY”
Myślę, że gadżetami współczesnej czarownicy
są m.in. najnowsze IPhony, laptopy, tablety, odtwarzacze muzyczne czy też z
innej strony patrząc kubki z pentagramami, koszulki z czarnymi kotami i
Księgami Cieni (sam posiadam takową), etc. W sumie to tego typu rzeczy wpisują
się w definicję pojęcia „gadżet”.
Ku swojemu zaskoczeniu odkryłem, że artykuł
autorstwa Pani Joanny Mality-Król dotyczy nie praktycznych urządzeń czy
reklamowych bajerów tylko narzędzi rytualnych, którymi posługują się wiccanie
podczas swoich obrzędów.
Ponieważ wicca to temat mojego życia
postanowiłem temu konkretnie esejowi poświęcić nieco więcej miejsca w
niniejszym poście niż pozostałym. Myślę, że jest ku temu ważny powód. Jako
inicjowany w tradycji aleksandriańskiej (zwanej też aleksandryjskiej) wiccanin,
wieloletni wyznawca wicca eklektycznej, a także student tematu od kilkunastu
lat przedstawię po krótce jak wygląda temat narzędzi w poszczególnych nurtach
współczesnego czarownictwa, a jak przedstawiła to nasza badaczka.
NARZĘDZIA
CZAROWNICY W WICCA TRADYCYJNEJ
Pisząc o narzędziach czarownicy należałoby
zacząć od prostego, ale ważnego faktu, którego Malita-Król zdaje się kompletnie
nie zauważać: najważniejsze narzędzie wiccan tradycyjnych wymienione są w
tekście tzw. „Runy wiedźm”:
„ … wand and pentacle and sword […] cords and censor, scourge and knife, powers of the witches’ blade […]”.
Czyli mamy konkretnie: różdżka (różdżki), pentakl, miecz, sznury, kadzielnica, bicz, nóż athame oraz nóż o białej rękojeści, z tym, że tych
dwóch ostatnich runa nie podaje ze szczegółami. Do tego w niektórych liniach/
covenach dodaje się jeszcze kielich.
Czyli gdyby mnie ktoś zapytał, ile jest głównych narzędzi wiccan tradycyjnych?
Odpowiedź poprawna brzmi: 7, 8 lub 9 w zależności od tradycji, linii przekazu
czy covenu. W niektórych covenach pewne narzędzia mają trochę inną rangę i są
inaczej traktowane (stąd czasem uznaje się ich 7, czasem 8, czasem 9). W obu
tradycjach jest to kanon głównych narzędzi, jakie musi zdobyć czarownica by
przejść inicjację kolejnych stopni. Bez
nich nie odprawi się rytu wiccańskiego w klasycznych wersjach.
Oprócz głównych kanonicznych narzędzi
wiccanie tradycyjni wykorzystują też inne rzeczy. Nie mają one takiego
znaczenia jak główny kanon. Do nich zaliczyć można m.in. nóż roboczy (working knife),
dzidę, widły, miotłę, kotły etc. Generalnie są one
wykorzystywane w obrzędach, ale nie są one specjalnie na ten cel konsekrowane w
obrzędzie inicjacji jak kanoniczna 7, 8 lub 9. Może ich nawet nie być wcale.
NARZĘDZIA
CZAROWNICY W WICCA EKLEKTYCZNEJ
Tutaj panuje „Wolna Neopoganka”. Co
podręcznik to interpretacja autora. Najczęściej są to te same narzędzia co u
wiccan tradycyjnych, jednak ów zestaw jest zupełnie inaczej dobrany. Najpopularniejsze
podręczniki wymieniają: athame, bolline,
kociołek, miotłę, sznury (lub sznur),
kadzielnicę, różdżkę i wiele, wiele
innych. W przeważającej ilości tradycji eklektyzmu są one zbliżone do tych z wicca
tradycyjnej. W samotniczej ścieżce nie ma reguły, które przedmioty są
kanoniczne, a które nie. Na pytanie, jakie są narzędzia czarownicy w wicca
eklektycznej? Myślę, że prawidłowo należy odpowiedzieć: w sformalizowanych
tradycjach na ogół obowiązują określone kanony, w ścieżkach samotniczych na
ogół autorzy sugerują własny dobór na bazie najpopularniejszych narzędzi,
zwykle są to athame, bolline, kociołek, różdżka, sznury (lub sznur), miotła
etc. Jednak ostateczny wybór należy do wyznawcy, gdyż nadmiar przedmiotów czyni
ołtarz zaśmieconym.
NARZĘDZIA
CZAROWNICY W ARTYKULE JOANNY MALITY-KRÓL
Najbardziej podstawowym z nich pozostaje rytualny nóż, athame, należy także wymienić wspomnianą miotłę i różdżkę, kielich, kociołek, kadzielnicę czy świece. (s. 158)
I tak na to patrzę i się zastanawiam, w takim
razie o kim jest artykuł, o wiccanach tradycyjnych czy eklektycznych? Na
pierwszy rzut oka widać, że autorka spogląda na temat współczesnego
czarownictwa przez pryzmat wicca eklektycznej – zamiast kanonu 7, 8 lub 9 +
reszta wymienia kilka wybranych. Ale sytuacja nie jest łatwa do oceny, bo
Malita-Król prowadzi wywiady z wiccanami tradycyjnymi i korzysta z literatury
zarówno jednych jak i drugich. Autorka twierdzi, że cytowane wywiady:
… dotyczą wicca tradycyjnego, natomiast pozycje bibliograficzne stanowią odwołanie również do wicca eklektycznego (s. 158)
I tutaj robi się niezły misz masz. Wychodzi
na to, że autorka opisuje wszystko w
kupie nie stawiając wyraźniej granicy jak sprawy rekwizytów rytualnych wyglądają
w wicca tradycyjnej a jak w eklektycznej. Opisuje narzędzia czarownic głównie z
pespektywy wiccan eklektycznych za pomocą źródeł wicca tradycyjnej i
eklektycznej …
Jest to jeden z największych błędów, jakie
można popełnić przy pisaniu o współczesnym czarownictwie. Co pasuje do jednego,
nie zawsze znajdzie odpowiednik w drugim. To jak pisać o chrześcijańskich
budynkach sakralnych i nie widzieć różnicy pomiędzy cerkwią a kościołem
katolickim. Czytajmy jednak dalej.
NIEŚCISŁOŚCI/
NIEJASNOŚCI / BŁĘDY
Autorka zaznacza, że:
Mam tu na myśli przede wszystkim wiccan tradycyjnych, to jest inicjowanych w British Traditional Witchcraft i wywodzących się z linii aleksandryjskich lub gardneriańskich, niemniej nie należy zapominać o wiccanach eklektycznych, najczęściej nieinicjowanych i podejmujących synkretyczne praktyki. (s. 157)
No muszę Pani powiedzieć, że wicca tradycyjna
to na swój sposób również bardzo synkretyczne praktyki. Co się zaś tyczy wiccan
eklektycznych to raczej nieliczne odmiany tej religii; na dobrą sprawę głównie
samotnie praktykujący nie stosują żadnych inicjacji (oprócz może tzw.
samoinicjacji, której inne tradycje na ogół nie uznają). Wiem, że w Reclaiming
nie są one obowiązkowe (choć też się pojawiają), ale praktycznie większość
znanych mi tradycji zawsze stosuje jakąś formę inicjacji przy przyjmowaniu
nowego adepta.
W przypisie szóstym Malita-Król wymienia
nazwy świąt. Powiem tylko, że ortodoksyjni wiccanie, tacy jak ci z mojego
byłego covenu nigdy nie uznali wielu z nich. W późnijeszym fragmencie eseju
autorka zwraca uwagę, że stawianie obok siebie dwóch figurek bogów z różnych
panteonów lekko przekracza granice dobrego gustu. Taki puryzm występuje w wielu
aspektach wicca tradycyjnej, np. dla wielu wyznawców obecne jest to w nazwach
świąt. Są tacy, którzy uważają, że w noc 31 października jedzenie
meksykańskich, cukrowych czaszek, czczenie greckiej Hekate, a jeszcze nazywanie
tego święta z celtycka „Samhain” również powoduje niesmak i przykład zwykłej wiochy.
Dlatego święto to nazywają „Halloween” gdyż nazwa ta jest bardziej neutralna.
Tutaj należałoby wymienić nazwy ortodoksyjne (Candlemas, May Day, Lammas,
Halloween) oraz przesilenia i równonoce. Tylko późniejsze linie i te bardzo
reformowane mieszają stare nazewnictwo ze stworzonym nowym. Zakładam, że są
coveny, które stosują nazewnictwo podane przez Malitę-Król, ale nie jest to
zbyt częste.
W jednym zdaniu Malita-Król informuje, że
athame może to być:
…niewielki nóż, który z powodzeniem mógłby uchodzić za zupełnie niemagiczny przedmiot. (s. 159)
Skąd to info, bo brak źródła? To mi bardziej
pasuje do wicca eklektycznej, nie zaś do wicca tradycyjnej … Podobnie jak potem
Malita-Król pisze, że jedna szkoła uważa, że athame można używać tylko w
rytuałach, a druga, że nawet na co dzień (s. 159). W moim covenie athame mógł
tylko dotykać jego właściciel i arcykapłan, więc trudno używać go na co dzień,
a już tym bardziej, żeby użył go ktoś inny skoro jest pod ręką. Używanie na co
dzień zdecydowanie bliższe jest eklektyzmowi. Swoją drogą jak używać na co
dzień dużego, nieostrego sztyletu i w jakim celu?
Jeśli jednak czarownica woli nie używać athame do przysłowiowego krojenia owoców może wtedy posłużyć się bolline (albo boline, wymawiane m.in. jako „bolajn” lub „bolline”), przez niektórych moich rozmówców określane jako „białonóż”. (s. 159)
Akurat nigdy nie spotkałem się z krojeniem
owoców w kręgu, ale tu pojawia się inny problem. Kiedy wymieniłem wcześniej
narzędzia czarownicy to na pewno wszyscy zauważyli, że w głównym kanonie wiccan
tradycyjnych nie było czegoś takiego jak bolline. Ba! W covenie, do którego należałem w ogóle czegoś
takiego nie było.
Czym w ogóle jest bolline? Kiedy wejdziemy
sobie w wyszukiwarkę Google Graphics i wpiszemy sobie to jako słowo kluczowe to
pokazują nam się głównie małe sierpy. Wchodząc do anglojęzycznej Wikipedii mamy
okazję sobie poczytać, że bolline to głównie nożyk lub sierp o białej rączce
służący do ścinania ziół, grawerowania znaków na świecach i generalnie
praktycznego użytku. Choć jego nazwa może wywodzić się z „Klucza Salomona”
raczej można śmiało powiedzieć, że nie jest on rdzennym narzędziem czarownicy,
które wprowadził Gerald Gardner. To pojawiło się dopiero w eklektyzmie, głównie
za sprawą inspiracji druidyzmem i celtyckim pogaństwem. Prawda jest taka, że
większość covenów wiccan tradycyjnych go nie używa.
I pewnie teraz wszyscy zaczną się rzucać – „u Khaliperiusa w covenie tego nie było, to pewnie myśli on, że u innych też nie ma.”
Zatem zrobiłem drobny eksperyment. Na zamkniętym portalu dla inicjowanych
aleksandrian wpisałem w wyszukiwarce „athame”. Pokazały mi się cztery kolumny
zawierające posty z tym słowem. Wpisałem bicz (scourge) – pięć kolumn. Wpisałem
„handled” (white handled lub white-hilted knife) – cztery kolumny. Wpisałem
bolline i oto rezultat:
Analogicznie
uczyniłem z innymi wariantami pisowni tego wyrazu. Efekt był ten sam.
Co z tego wynika? To, że przez wiele lat słowo to
nie pojawiło się na głównym forum aleksandrian ani razu. Dlaczego? Bo
tego tam
po prostu nie ma. I to w końcu w jednej z dwóch głównych tradycji
brytyjskiej wicca.
Tylko ewentualnie nieliczne linie wicca tradycyjnej, które zainspirowały
się
pewnymi eklektycznymi wpływami mogą używać czegoś co określa się mianem
„bolline”.
Ja się z tym jednak nie spotkałem.
Problem z narzędziami wydaje się być szerszy,
a wynika on z tego, że osoby nieinicjowane nie rozróżniają noża o białej
rękojeści od bolline. Nóż o białej rękojeści jest na ogół kanonicznym, błogosławionym
sztyletem, który z reguły jest podobny do athame tyle, że różni go kolor rączki
(to jest za pewne też ten „białonóż”). Bolline to na ogół sierp służący do
ścinania ziół. Zapewniam, że ścinanie ziół nie wpisuje się w kanon praktyk
wicca tradycyjnej. To co najwyżej domena eklektyków lub tych inicjowanych
wiccan, którzy dobrowolnie lubią zgłębiać temat zielarstwa poza kręgiem. Swoją
drogą skrobanie sierpem wosku wydaje się być trudniejsze niż nożykiem.
W moim byłym covenie nóż o białej rącze
pełnił głównie funkcję reprezentacyjną i miał swój odpowiednik noża roboczego w
postaci tzw. working knife. Był to po prostu scyzoryk służący najczęściej do
zeskrobywania wosku ze świeczników lub węgielków z kadzielnicy. Nie był to
błogosławiony przedmiot, miał czysto użytkowy charakter. W innych covenach
używa się noża o białej rączce do tego co working knife w mojej byłej grupie. Byłby
więc on odpowiednikiem bolline w wicca tradycyjnej.
Skąd więc to nagminne mylenie lub łączenie
tych dwóch narzędzi w jedną całość? To proste. Z odpowiedzią przychodzi nam
znowu … czarostwo eklektyczne. To w pracach eklektyków czytamy najczęściej o
bolline. Co na ten temat pisze Malita-Król?
Bolline to ostry nóż roboczy z białą rączką, służący do wszystkiego, do czego nie wypada użyć athame – od szatkowania ziół po wydrapywanie symboli na świecy. Bolline często posiada kształt sierpa, ale nie musi, podobnie jak z ostrzem: może być zarówno obosieczne, jak i posiadać ostrą tylko jedną stronę. Znana mi czarownica poleca użycie zwykłego kuchennego noża. (s. 159)
1) Na pierwszy
rzut oka widać, że Malita-Król popełnia typowy błąd jakim jest mylenie tych
dwóch przedmiotów i sprowadzanie ich do wspólnego mianownika. Znowu więc
opisuje eklektyzm.
2) Jako źródło
ostatniego zdania podaje pracę Agnieszki Mojmiry Antonik. Matko Ziemio!
Widzisz, nie trzęsiesz się? Na temat tej publikacji poświęciłem jeden z najdłuższych postów na swoim blogu. Chciałbym Pani Malicie-Król zwrócić jednak
uwagę, że nawet Enenna na swoim portalu napisała o tej pozycji, że jest to:
„lekko napisane wprowadzenie do wicca eklektycznego, z informacjami, że istnieje również coś takiego jak wicca tradycyjne i inicjacja” (http://www.wicca.pl/?art=15, dostęp 16.06.2017)
Czyli generalnie potwierdza się to, że jest
to eklektyzm, a nie narzędzie z wicca tradycyjnej. Znowu misz masz i zero
rozróżnienia.
Potem Malita-Król podchodzi do opisu różdżki.
Opisuje ją oczywiście na bazie Thei Sabin, czyli eklektyzmu. W moim covenie
były przynajmniej dwa typy różdżek, ale żaden nie pasuje do przedstawionej
charakterystyki.
Potem Malita-Król głowi się nad symboliką
różdżki i athame podając różne wersje, raz przypisuje jedno ogniowi, drugie
powietrzu potem vice versa. Droga Pani! Narzędzia choć mają na ogół stałą
symbolikę to można ją przed rytuałem zmienić i ustawić wedle zapotrzebowania w
danym obrzędzie. Tu nawet nie jest zależne od covenu, tradycji czy linii
przekazu jak Pani podaje (s. 159). Raczej ostatnie nawiązanie do Debory Lipp
jest najbardziej trafne z tego co Pani przytacza. Raz athame może być symbolem
powietrza, a raz ognia.
Pentakl to płaski dysk, najczęściej okrągły, na którym widnieje namalowany lub wyrzeźbiony pentagram (warto tu podkreślić, że pentagram, pięcioramienna gwiazda, to sam symbol, natomiast pentakl to fizyczny przedmiot z wizerunkiem pentagramu, aczkolwiek czasem obie te nazwy są stosowane zamiennie właśnie dla określenia fizycznego przedmiotu.) (s. 160)
Powiedziałbym odwrotnie. W kilku
podręcznikach wicca eklektycznej spotkałem się z tym, że ludzie nagminnie te
pojęcia mylą, a ich autorzy starali się właśnie wyprostować, że czym innym jest
pentagram noszony na szyi, a czym innym metalowy, drewniany dysk, który leży na
ołtarzu. Korzystając z okazji chciałbym
dodać, że na ogół nie tylko pentagram jest wygrawerowany na pentaklu, ale też
kilka innych symboli. A przynajmniej w wicca tradycyjnej …
Dla wielu osób używanie kadzidła ma dodatkowy walor zapachowy i przydaje ceremonii odpowiedniej atmosfery. (s. 160)
Rzekłbym jednak, że zdecydowanie dla
wszystkich co w niej udział biorą.
Można używać kadzideł stożkowych, pałeczkowych, granulowanych, własnoręcznie zebranych ziół – zależy od gustu i możliwości. (s. 160).
Chciałbym teraz naszej autorce zadać proste
pytanie, mianowicie jak wyobraża sobie Pani wykorzystanie pałeczkowych kadzideł
w kadzielnicy? Zazwyczaj wiccańska kadzielnica jest taka sama jak kościelna
(tego Pani też nie omawia, podając tylko, że jest taki rekwizyt bez
szczegółów). Jak umocowałaby Pani tam te kadzidła? I co gorsza, jak będzie Pani
w kręgu machać kadzielnicą tak, żeby nie powypadały, nie połamały się, nie
zgasły? Okadza się nią wszakże uczestników.
W wicca tradycyjnej i w wielu odłamach
eklektyzmu wykorzystuje się klasyczne kadzidło jakie można palić za pomocą
kadzielnicy. Głównie na rozżarzonych węgielkach. Ważny jest efekt jaki takie
kadzidło daje, olbrzymie chmury dymu często czemuś konkretnemu służą. Jak zrobić
coś takiego z pałeczek? Pozostałych kadzideł nie było mi dane widzieć w kręgu
kiedy byłem w covenie. Takie rzeczy zdarzają się bardzo często w … samotniczej
ścieżce eklektyzmu. Wystarczy wejść na YouTube i pooglądać różne wersje
ołtarzy. Tam praktycznie regułą są takie tańsze, prostsze kadzidełka pałeczkowe
palące się na małych drewnianych kadzielniczkach, które bez problemu można
kupić w przeciętnym markecie. Znowu jeden wspólny wór dla wicca tradycyjnej i
eklektycznej …
Pisząc o sznurach Malita-Król podaje:
Sznury posiadają konkretną długość i kolory i wykorzystywane są zarówno przy inicjacji na pierwszym stopniu, jak i na kolejnych. (s. 160)
Dzwony
biją, tylko nie wiadomo w którym
kościele. Jakiej długości, jakich kolorów? No i właśnie … Skoro autorka z
nieznanych mi przyczyn nie podaje tych szczegółów to ją tutaj wyręczę
przynajmniej w kwestii kolorów: są to biały, czerwony, niebieski. Jest
też kilka innych określonych na kolejnych stopniach. Ale zaraz,
zaraz! W następnych zdaniach autorka pisze do czego służą, a potem:
Sznury mają różne kolory, a każdy z nich posiada odrębne znaczenie. (s. 160)
I tutaj Malita-Król podaje przypis nr 26 do
książki „The Witches’ Bible” Janet i Stewarta Farrarów:
Przykładowo srebrny oznacza magię powiązaną z księżycem, a pomarańczowy intelekt. Zob. J. Farrar, S. Farrar, op. cit., s. 263-264 (tamże)
Hmmm … Pojawia
się tutaj nam pewien problem. To jednak mają określone kolory czy nie? Stoi to
w lekkiej sprzeczności z kolorami, które podałem … Nie pozostaje mi nic innego
jak zerknąć do pracy Farrarów. Do dzieła! Na
początku rozdziału autorzy piszą:
Every witch should have his or her own set of at least three different-coloured cords (red, blue and white seem to be usual), and most covens have a communal set as well. (s. 263, pogrubienie Khaliperius).
Hmmm … To by jakby potwierdzało moje słowa. Ale
kurcze, gdzie w takim razie ten pomarańczowy sznur? Czytajmy zatem dalej. I tu
niestety moje przeczucia mnie nie zawiodły. Malita-Król wrzuca do jednego wora
dwie różne kwestie, mianowicie sznury rytualne, kanoniczne, którymi wiąże się
kapłanów podczas obrzędów i które leżą na ołtarzu ze sznurami okazyjnie wykorzystywanymi.
Istnieje jeszcze coś takiego jak magia sznurów w wicca tradycyjnej, ale na nią sznury
zdobywa się zupełnie inne. Są one cięte, przepalane, są na nich wiązane supły …
ale to nie są te trzy główne sznury.
Potem Pani Malita-Król wspomina o
biczowaniu, ale już nie napisze, czy od tego puchną plecy czy może dłoń? Znowu
dzwony biją, tylko nie wiadomo w którym kościele.
Czy jest to symboliczne czy faktyczne biczowanie – to już zależy od covenu. (s. 160).
Jak wygląda biczowanie symboliczne? Bicz się
przykłada do ciała, a biczowany udaje, że go boli i krzyczy? Nie wiem na czym
to polega, dlaczego Pani tego nie wyjaśnia? Rozumiem, że chłosta może być
połączeniem biczowania fizycznego jak i symbolizowania czegoś. Gdyby pierwszy wyraz
„czy” usunąć, a drugi zamienić na „i”, wyciąć końcówkę, to już to zdanie miałoby sens.
Opisane powyżej narzędzia – athame, bolline, pentakl, różdżka, kadzielnica z kadzidłem, sznury i bicz – były najczęściej wymieniane przez moich rozmówców jako ten podstawowy zestaw. (s. 160)
Już pisałem, że nawet jeśli w pewnych
covenach wicca tradycjnej będzie tyle, inne się z tą opinią nie zgodzą. Ten
bolline mnie głęboko zastanawia. Nie wiem kto Pani ten rekwizyt wymienił?
Szczegółów wywiadu autorka nam nie podaje. Zastanawiam się, czy użyto tego
słowa, czy po prostu Pani Malita-Król znowu coś przeinterpretowała po tym jak
ktoś wspomniał o „białonożu” lub nożu z białą rączką?
Rzeczona podstawa bywa różnie określana, na przykład Doreen Valiente wymienia zaledwie pięć „niezbędników”: laskę/różdżkę, athame, kocioł, pentakl i sznur. (s. 160)
Wszystko fajnie tylko czy to co podaje
Valiente to wicca tradycyjne czy eklektyzm? Jeśli to drugie to jasno
kontrastuje nam to z kanonicznymi 7,8 lub 9 narzędziami czarownicy i nie ma w
tym nic zdrożnego. No i racja! Bo tak jest. Jak powszechnie wiadomo, Doreen
Valiente był jedną z pierwszych gardneriańskich arcykapłanek i wniosła spory
wkład do tradycyjnej wicca. Jednak potem odeszła od tradycji gardneriańskiej,
była członkiem kilku covenów, a książki, które w późniejszych latach napisała
są typowymi podręcznikami dla … wiccan eklektycznych. Valiente uczy m.in.
samoinicjacji, której przecież jak wiadomo gardnerianie czy aleksandrianie
kompletnie nie uznają. Uczy też typowej magii dla samotniczych wiedźm. Nie wiem
dlaczego Malita-Król zestawia późne poglądy Valiente na tę sprawę z głównymi
narzędziami czarownicy wicca tradycyjnej, skoro tu pojawiają się już dwa
kompletnie inne systemy? Znowu bezmyślny wspólny wór ….
Potem autorka pisze o kielichu, w którym się
znaleźć może wino (s. 160). Zapewniam, że są najczęściej dwa kielichy, a w
drugim może być sok. No i zapewniam, że owo błogosławieństwo nie jest tylko
częścią ceremonii ciastek i win, ale też występuje w głównej części rytuału. Po
cytacie Farrarów zdjęcie ołtarza. Oczywiście typowo eklektycznego …
Dalej Pani Malita-Król informuje, że bogów
mogą reprezentować na ołtarzu świeczki, przedmioty kojarzone z Boginią (lustro,
bukiet, muszla czy perły) etc. Szczerze powiedziawszy mam tutaj pewne
wątpliwości. Nie wiem czy to faktycznie występuje w wicca tradycyjnej czy to po
prostu inwencje autorek, których w podręcznikach wicca eklektycznej nie
brakuje. Pamiętajmy, że wiccanie tradycyjni pisząc książki najczęściej uczą
praktyk magii eklektycznej. Tutaj jednak zaznaczam, pewny nie jestem.
Potem krótka (jak na mój gust nawet za
krótka) charakterystyka innych przedmiotów wykorzystywanych w rytuałach. Pisząc
o kociołku Malita-Król kompletnie pomija, że służy on też do dywinacji nawet podczas
rytuałów wicca tradycyjnej. Potem:
… naczynie na sól i wodę (woda i sól służą do oczyszczenia przed rytuałem, mogą też symbolizować żywioł wody i ziemi), …(s. 161)
W naczyniu jest głównie woda. Sól jest do
niej dosypywana po odpowiednim pobłogosławieniu. Co się nimi oczyszcza? Nimi
się błogosławi krąg! Czyści to się świątynię przed obrzędem. Mogą też
symbolizować? Chyba „symbolizują” …
Dalej czytamy o świecach. I tu mam wrażenie,
że autorka znowu przypisuje im nie to znaczenie, które jest w wicca
tradycyjnej. Coveny z tego nurtu najczęściej nie stosują magii kolorów jak
robią to eklektycy, u których np. obrus, świeczki są zielone przy rytuałach
przyciągania pieniędzy. Tradycyjni wiccanie zwracają uwagę przede wszystkim na
estetykę, a nie New Age’owe zastosowanie kolorów. Nie wiem dlaczego Malita
pisze:
… świece (posiadają wiele zastosowań i konotacji symbolicznych, …) s. 161
W eklektyzmie owszem, ale w wicca
tradycyjnej? Nic mi nie wiadomo na ten temat.
Potem wśród narzędzi Malita-Król pisze o
mieczu:
… oraz miecz (posiada on podobne zastosowanie jak athame, najczęściej to arcykapłani dysponują mieczem). (s.161)
I tutaj przypis do Pani Antonik, która
twierdzi, że miecz nie jest niezbędnym wyposażeniem czarownicy (s. 161, przypis
nr 38). W jej linii akurat nie, ale zapewniam, że w wielu pozostałych,
zwłaszcza tradycji aleksandryjskiej akurat jest. Potem Pani Malita-Król cytuje
Deborę Lipp:
„miecz symbolizuje władzę i mówi się, że >>kto trzyma miecz, ten rządzi kręgiem<<” (s. 161, przypis nr 38)
Powiem Pani Malito-Król tak - miecz jest
atrybutem kapłanek i to głównie one się nim posługują. Słyszałem tylko o jednym
wyjątku gdzie arcykapłan nie widział przeszkód do posługiwania się mieczem,
czym inne arcykapłanki wpędzał w oburzenie. W moim covenie nie było
arcykapłanki. Władzę pełną sprawował arcykapłan z trzecim stopniem inicjacji.
Mieczem posługiwały się kapłanki na pierwszym stopniu. Pomimo tego pełną władzę
sprawował on, nawet nie posługując się mieczem. Wniosek jest taki, że cytowany
fragment Debory Lipp to co najwyżej wydumane motto, a nie jakaś reguła. Mam
wrażenie, że szuka Pani sensacji, a nie faktów.
Nie wszyscy wiccanie posiadają pełen zestaw narzędzi: niektórzy mają tylko athame, inni przechowują w magicznej szafeczce cała kolekcję. (s. 161)
Co to jest „magiczna szafeczka”? To jakieś
mebel tańczący na wzór tych z disneyowskiej „Fantazji”? Podejrzewam, że
cudzysłów by się tutaj przydał. Na ogół po prostu trzyma się je w ukryciu w
zwykłej szafce (u mnie obecnie są w torbie sportowej schowane w łóżku jakby
ktoś chciał je znaleźć). Ponadto sensu tego zdania też za bardzo nie rozumiem.
Chyba chodziło Pani o to, że w domu z reguły każdy trzyma tylko swoje athame, a
reszta narzędzi magazynowana jest w covensteadzie? Oj to też regułą nie jest.
Szatę też przywoziłem wypraną z domu na obrzęd.
Dalej dopiero w tekście dowiaduje się czym
niby jest ta „magiczna szafka”, że to po prostu chodzi o jakieś prywatne
ołtarze, religijne lub czysto dekoracyjne. Nie wiedziałem, że mam w domu coś co tak się to nazywa.
Ilość przedmiotów zależy od stopnia inicjacji w wiccańską tradycję – często bywa tak, że na pierwszym stopniu właśnie athame wystarcza w zupełności, niemniej gdy dana czarownica planuje założyć własny kowen, będzie musiała poszerzyć kolekcję narzędzi. (s. 161)
I to znowu wygląda mi na jakiś horrendalny
opis eklektyzmu, bo do wicca tradycyjnej to kompletnie nie pasuje.
Zastanawiają mnie też te dywagacje na temat
obrusa w dalszej części tekstu. Puryści wiccanie tradycyjni, kiedy przygotowują
ołtarz na zewnątrz np. w lesie z reguły nie zasłaniają go obrusem, z prostego
powodu – wygląda to idiotycznie. Oczywiście nie wszyscy są purystami. Dywagacje
Mality-Król na temat koloru obrusa omówiłem wcześniej. Obrus na ziemi też mnie
zastanawia. Spotkałem się z tym, że robiło się go na chustce (walijski akcent),
ale obrus sam w sobie na ziemi? Co najwyżej mały obrusik.
Kładzie się na nim kielich, athame, kadzidło, świece, wzierunki bóstw, pentakl, miseczki z wodą i solą, wino oraz ciasto – słowem wszystko to, co będzie potrzebne w danym rytuale wraz z dodatkowymi elementami dekoracyjnymi lub przydatnymi w związku z danym świętem. (s. 161).
A
co z biczem? A co ze sznurami? Miseczka
raczej jest jedna. Kadzidło i świece leżą luzem? A co ze świecznikami, a
co z
kadzielnicą? A dlaczego pomija Pani kwiaty w wazonie i inne rzeczy?
Długo mógłbym tak wymieniać ... Swoją drogą jedzenie nie było w moim
covenie trzymane na ołtarzu. Wnosiło się je pod koniec obrzędu. Wyobraża
sobie Pani jeść słodkie ciasto, które podczas rytuału przesiąkło
zapachem kadzidła, albo które ktoś poplamił woskiem ze świec?
Sam ołtarz z reguły umieszcza się na północy kręgu. (s.161)
I tutaj przypis nr 41 do Thei Sabin czyli
eklektyczki. Malita-Król zaznacza też, że Deborah Lipp umieszcza go w środku
kręgu, a niektórzy nawet na wschodzie (tamże, przypis nr 41). Tak gwoli
ścisłości – ma to swój powód. Gardnerianie z reguły mieli go w środku
(wystarczy zobaczyć filmy z udziałem Eleanor Bone), aleksandrianie na północy.
Dziś to oczywiście Yin-Yang w jednym trochę drugiego więc pomimo reguł są i
wyjątki. W eklektyzmie jak zwykle Wolna Neopoganka. Pani autorka oczywiście
tego nie rozgranicza.
Potem Pani Malita-Król przytacza cytat jednej
respondentki, która informuje, że szatę się ściąga na początku rytuału (s. 162).
To prawda, ale zapewniam Panią, że nie jeden rytuał w którym uczestniczyłem
odbył się w szatach od początku do końca z pewnych przyczyn.
W niniejszym zestawieniu nie może zabraknąć jeszcze jednego artefaktu, który nie należy do wyposażenia ołtarza i nie jest wymieniany wśród podstawowych narzędzi, niemniej wszystkie inicjowane czarownice powinny go posiadać. Chodzi o Księgę Cieni … (s. 162)
Bzdura! Księga Cieni jest „podporą” dla
każdej czarownicy, a w szczególności podczas dłuższych ceremonii można się nią
posłużyć gdy zaistnieje potrzeba. U nas leżała na ołtarzu z boku, a kiedy
kończył się rytuał, arcykapłan brał ją w ramiona uroczyście żegnając się z
resztą uczestników. Mało tego Księga Cieni ma czasem specjalnie przygotowany pulpit
na którym się znajduje. Żeby nie być gołosłownym. Poniżej sławne zdjęcie Covenu
Bricket Wood, pierwszego, oficjalnego covenu gardneriańskiego. Księgę Cieni
widać jak byk w środku.
Podobnie wygląda sytuacja na innych starych zdjęciach gardnerian:
O ile mnie pamięć nie myli nawet w filmie
„Biały anioł, czarny anioł” podczas sceny z Eleanor Bone widać Księgę Cieni na
pulpicie przy ołtarzu. Skąd pochodzi więc ta informacja Pani Malito-Król? A Księga Cieni
na dobrą sprawę to skrypt rytuałów, a nie jakiś podręcznik, tam większość rzeczy
zapisana jest skrótami, szyframi etc. Ponadto nie zwraca Pani uwagi, że Ksiąg
Cieni za życia Gardnera było kilka i że nie we wszystkich był materiał
autorstwa Valiente.
W niektórych tradycjach przepisywanie zaczyna się dopiero rok po inicjacji (jak wyjaśniła mi arcykapłanka Albruna, chodzi o to, by „odfiltrować” osoby, które zaraz po inicjacji rezygnują). (s. 162).
I znowu nie wiem o co chodzi? Księgę Cieni
przepisuje się po inicjacji pierwszego stopnia, nie ma dokładnych wytycznych
kiedy musi się to zacząć i skończyć (na pewno przed kolejnym stopniem). Gdybym był osobą nieznającą temat lub
przynajmniej osobą, która liznęła podstawy na bazie wiadomości z sieci czytając ten fragment stwierdziłbym:
„Acha, czyli po inicjacji trzeba jeszcze rok poczekać, żeby ją móc przepisać”.
W wicca tradycyjnej na ogół występuje trójstopniowa hierarchia. Najpierw
odbywamy tradycyjne szkolenie, trwające według tradycji rok i jeden dzień (w
praktyce różnie z tym bywa). Potem inicjacja pierwszego stopnia. Po niej możemy
mienić się wiccanami, dostajemy „wiccańskie obywatelstwo”, którego „paszportem”
jest Księga Cieni. I to jest reguła, a każda reguła ma swój wyjątek. Cytowana
Albruna jest członkiem linii, w której występuje charakterystyczny stopień
zerowy tzw. neofita. Neofita przy stosowaniu tych porównań jest kimś na wzór
„rezydenta”, choć uczestniczy biernie w obrzędach, nie ma jeszcze pełnych praw
jakie ma „obywatel”. Tak więc, to o czym mówi Albruna wskazuje mi na to, że ten
rok i jeden dzień po inicjacji to czas pomiędzy stopniem zero (pierwszą
inicjacją w tej linii) a pierwszym (drugą inicjacją w tej linii). Czyli opisuje ona klasyczną regułę, jaką
jest dostęp do Księgi Cieni po uzyskaniu pierwszego stopnia. Nie wiem o co
chodzi, ale na tyle na ile moje informacje na temat tego stopnia i linii są
czytelne, trzymałbym się swojej interpretacji. Malita-Król w każdym razie tego
nie wyjaśnia.
To, że „Liber Umbrarum” jest dla eklektyków
to autorka chyba wie, w każdym razie wspomina o tym wśród klasycznych Ksiąg
Cieni. A to, że Jelonek powiedział Pani prawdę na temat Farrarów, uzupełniłbym
stwierdzeniem, że oprócz tego dodali oni wiele własnych inwencji, które
przyjęły się we współczesnym czarownictwie. A przy okazji omawianego dalej
tematu to na pewno wiadomo już wszystkim, że porady jak konsekrować narzędzia
rytualne według Valiente są dla eklektyków i nie mają nic wspólnego z wicca
tradycyjnym. W podsumowaniu autorka
dalej duma, które narzędzia są podstawowe i po raz kolejny się trochę myli.
BADANIA TERENOWE
Autorka jak sama twierdzi wykorzystuje w
swoich badaniach obserwację uczestniczącą oraz wywiady pogłębione (s. 158). Hmm
… Nie wiem jaką mogła przeprowadzić obserwację uczestniczącą? Przecież wiccanie
nie wpuszczają obcych na swoje obrzędy. Jedyne co Malita-Król zatem mogła
zobaczyć to śmieszne rytuały będące połączeniem wicca eklektycznej, apelu
szkolnego i balu przebierańców, jakie czasem odbywają się na rozmaitych
dorocznych spotkaniach i warsztatach. Ale one nie mają nic wiele wspólnego z
klasycznymi rytuałami wiccańskimi. Podobnie czemu miały służyć wywiady?
Wiccanie mogą milczeć, powiedzieć prawdę, pół-prawdę, a mogą nawet kłamać jeśli
zaistnieje taka potrzeba. Najlepsze, że jeden z rozmówców w odpowiedzi na
pytanie o to jakie są narzędzia stwierdził, że: „wszystko to co można
przeczytać w Internecie” (s. 158), na co Malita-Król poczuła się
usprawiedliwiona (tamże). Czy powiedział jednak prawdę? Tego nie wiemy …
Wydaje mi się, że do opisania narzędzi
czarownicy wystarczy dokładna analiza fachowej literatury. Trzeba jeszcze tylko
wiedzieć co w nich jest prawdą, a co nie. Gdyby Malita-Król wykorzystała tę
metodę, to jej artykuł mógłby być nawet o 30% lepszy. Tymczasem zdaje się, że
badaczka ponownie stara się odkrywać Amerykę wyciągając od respondentów
informacje na temat tego co ma w bardzo wielu źródłach dokładnie opisane. Jaki
jest tego sens? Tego nie wiem.
I tu przy okazji zastanawia mnie podejście naszej
specjalistki. Malita-Król wspomina, że na kolejne stopnie inicjacji trzeba
zgromadzić określone narzędzia. Dziwi mnie zatem, że nie zwróciła uwagi, że w
pracy Fararrów, na którą się w końcu miejscami powołuje, w rozdziale dotyczącym
inicjacji pierwszego stopnia wszystkie dziewięć narzędzi zostaje wymienionych:
Now I present to thee the Working Tools. First, the magic Sword […] Next I present the Athame. […] Next I present the White-hilted Knife. […] Next I present the Wand. […] Next I present the Cup. […] Next I present the Pentacle. […] Next I present the censer of Incense. […] Next I present the Scourge […] Next and lastly I present the Cords […]” (Janet and Stewart Farrar, The Witches’ Bible, s. 19b-20b)
9 narzędzi jak byk! Dlaczego więc autorka
kompletnie pomija tego typu informacje chociaż dysponuje nimi? Myślę, że jako
badaczka powinna skompilować wszystkie jej znane źródła i próbować wysnuć
jakieś wnioski, tymczasem kompletnie tego nie robi …
WIELE DETALI POMINIĘTYCH
Powiem szczerze, że jeśli autorka pisze
zarówno o wicca tradycjnej, jak i eklektycznej to mogłaby wymienić (już
przynajmniej tylko wymienić) wiele innych tfu … tfu … „gadżetów”. Nic Pani nie
wspomina o narzędziach dywinacji jak obsydianowe
lustra, szklane kule. Przy
okazji wicca tradycyjnej pomija Pani np. drugorzędny stang, koronę z rogami kapłana, naszyjniki, rytualne maski narzędzia stojące za ołtarzem a używane podczas rytu
(korkociąg, zapałki, sprzęt muzyczny). W przypadku aleksandrian nie pisze nic
Pani o spotykanym często acz nie zawsze fioletowym płomieniu.
Zdjęcie z Facebooka, żeby nie było, że jakieś mega tajemnice ujawniam. Ponadto powiem, że ten rekwizyt jest o tyle ciekawy, że w tradycji aleksandrian istnieje nawet coven o nazwie Świątynia Fioletowego Płomienia. A jest to ciekawe bo o Świątyni Athame czy Świątyni Miotły nigdy nie słyszałem w rzeczonym nurcie. Mógłbym tak Pani wymieniać jeszcze wiele różnych rzeczy, które tutaj zostały z nieznanych mi przyczyn zupełnie pominięte np. karty Tarota, karty anielskie, sygnet arcykapłana ... Ale czego ja wymagam, skoro autorka wiele wydusić nie mogła od wiccan, choć więcej miała na papierze w sklepach z literaturą ezoteryczną ...
WICCA TRADYCYJNE A WICCA EKLEKTYCZNE
Niektórzy pewnie zastanawiają się, dlaczego
tak usilnie czepiam się tego, że autorka kompletnie nie stawia granic pomiędzy
oboma nurtami. Powodów jest wiele. Wicca tradycyjna bardzo różni się od wicca
eklektycznej. O ile w eklektyzmie wiele rzeczy jest kwestią wyboru i gustu, tak
w wicca tradycyjnej każde słowo może mieć znaczenie w tekście. O ile samotnie
praktykujący wymyślają sobie szczegóły rytuału na chwilę przed jego
odprawieniem tak wiccanie tradycyjni czasem miesiąc przygotowują się do jakiegoś
określonego obrzędu. O ile np. w eklektyzmie spotkałem się z rytualnym,
drewnianym athame (o tym też notabene Malita-Król nic nie wspomina), o tyle w
ortodoksyjnym covenie wicca tradycyjnej coś takiego by z pewnych przyczyn nie
przeszło. Absolutnie nie można tych ścieżek tak łatwo łączyć w jedną całość.
Ścieżka samotnicza to siódma woda po kisielu z wicca tradycyjnej.
Najistotniejszych rzeczy w niej nie ma. Wicca tradycyjnej nie da się wyznawać w
pojedynkę. Ścieżkę samotniczą już tak.
NAUKOWY ARTYKUŁ Z PIERNIKA I Z LUKRU
Gdyby któryś z czytelników chciałby mi
zwrócić uwagę, że czepiam się i wymagam więcej, a przecież autorzy mieli
ograniczoną ilość tekstu to przyznam im rację, ale też nie zawaham się zwrócić
uwagi, że Malita-Król wiele przestrzeni zapełniła anegdotami, nawiązywaniem do
bajkowych czarownic i wyakcentowała oczywiste oczywistości zamiast wartościowych
informacji. Czytamy o czymś co i tak wszyscy wiedzą: Terry Pratchett, Frank
Baum, stożkowaty kapelusz wiedźmy, Jaś i Małgosia, gdzie kupić akcesoria (wykaz
linków ze sklepami), jaki to Tormey kupił sobie niepraktyczny pierwszy athame, o
dramatycznie uszytej krzywej szacie, zabazgranej Księdze Cieni, księdze
kondolencyjnej, „… fajnie, fajnie, żeby nie było badziewie”, palenie Sziszy …
Jakby to były jakieś istotne informacje. Tutaj mam wrażenie, że autorka goni za
sensacją, jakby była dziennikarką, a nie badaczką. Jeśli ma to dla Pani jakieś
znaczenie, to powiem Pani, że na następnym spotkaniu sąsiedzi pytali „Jelonka”
co w tym tygodniu poczują? Tak, do tego covenu należałem. Ale cała historia nie
wydała mi się czymś istotnym.
OSOBISTE REFLEKSJE
Irytuje mnie na wstępie samo pojęcie „gadżet”
w stosunku do omawianych rekwizytów. Czy monstrancję, patenę, vasculum można
określić mianem „gadżetów katolickiego księdza (lub ministranta)”? Myślę, że to
lekkie trywializowanie tematu. Moje osobiste wrażenie jest takie, że autorka
próbując ukazać temat od cukierkowej strony wysłodziła go niemiłosiernie nie
dbając o to, że wicca to jednak misteryjna religia, a tzw. fluffy bunnies nie
są nadreprezentacją. Uważam, że badaczka infantylizuje wicca.
Z doświadczenia wiem, że nie da się dobrze
opisać wicca tradycyjnej będąc osobą inicjowaną. Nie dlatego, że przeszkadza w
tym jakaś przysięga milczenia. I nie dlatego, że będąc w jednym covenie
automatycznie jesteśmy na muszce kapłanów innych covenów. Ale dlatego, że co
coven to inaczej, a w obrzędach wielu grup udziału tak naprawdę wziąć się nie
da. Wicca tradycyjna jest
strasznym
konglomeratem i dotarcie do wszystkich informacji wydaje się być wręcz
niemożliwe. A co dopiero robić to z perspektywy osoby nieinicjowanej?
Porażka
jest praktycznie nieunikniona. Najwyraźniej Pani Malita-Król „porywając
się z
motyką na słońce” chciała udowodnić, że można inaczej. Moim skromnym
zdaniem
udowodniła, że dała radę wpaść we wszystkie sidła, jakie ten temat
zastawia. Jak na razie skutecznie powtarza sukces swojej poprzedniczki
Renaty Furman, tyle że ta, pisała w trudniejszych czasach, z mniejszym
dostępem
do źródeł i weryfikacją czegokolwiek. Efekt był jaki był. Teraz widzę
czas na uroczyste
przekazanie korony sukcesorki.
PODSUMOWANIE
Pisząc
artykuł autorka nie stawia wyraźnych
granic pomiędzy wicca tradycyjną a eklektyczną, wręcz przeciwnie –
miesza oba
nurty. Przedstawione narzędzia podaje z perspektywy eklektyzmu opisując
za
pomocą źródeł wicca tradycyjnej i eklektycznej. Miksuje źródła i
autorów.
Opisując temat nie stroni od błędnych informacji, jednostronnych,
ogólnych. W
pewnych podejrzewam, że nadinterpretuje fakty. Nie wyjaśnia pewnych
szczegółów.
Dodatkowo artykuł niepotrzebnie zapełniony jest sensacją zamiast
istotnych
informacji, lepiej opisujących temat. Z przykrością stwierdzam, jako
wiccanin
inicjowany, że (póki co) Malita-Król ma bardzo blade pojęcie o temacie,
który postanowiła zbadać. W mojej skromnej ocenie artykuł bardziej
nadaje się do prasy kobiecej niż naukowej.
RENATA HOŁDA „CZAROWNICE A UGARYCKI KULT BOGA
Z ROGAMI. POPULARNE TRANSFORMACJE MITU”
Na samym początku apetyczne wprowadzenie do
tematu bogów ugaryckich. Potem przechodzimy do neopogaństwa amerykańskiego. Nie
mogę się do końca zgodzić z autorką, że praktyki tamtejszych wiedźm nie są
zinstytucjonalizowane. Dużo grup działa jako legalnie funkcjonujące
stowarzyszenia, niektóre mają charakter reprezentacyjny np. Circle Sanctuary.
Doktryna też jest często bardzo podobna. Potem poznajemy temat jewitchery oraz
natib quadish, żydowskiego nepogaństwa. Ciekawe, treściwe. Polecam!
MARCIN CHUDOBA „MAGIA I JEJ UŻYTKOWNICY W
KOMIKSACH WYDAWNICTWA MARVEL COMICS”
Marcin Chudoba omawia magiczne wątki w
komiksach koncernu wydawniczego Marvel. Powiem szczerze, osobiście nie
przepadam za tą dziedziną, więc przeczytałem to jednym okiem. Magiczne motywy
przeplatane ze światem współczesnym i niezwykłymi umiejętnościami superbohaterów.
Ciekawe zestawienie, omówionych zostaje kilka przykładów. Pamiętam, że jako
dziecko oglądałem na jakiejś stacji odcinek Spider Mana gdzie Zielony Troll
miał jakąś różdżkę, księgę zaklęć i faktycznie coś czarował. A może to była
Spider Woman? Nie pamiętam już … Artykuł na poziomie. Jako naukowe opracowanie
napisane dobrze i warte uwagi.
ADRIANNA
FIŁONOWICZ „JAK SIĘ POZBYĆ SEKUTNICY? O ŁOWCACH CZAROWNIC W
AMERYKAŃSKICH FILMACH FANTASTYCZNO-PRZYGODOWYCH”
Przechodzimy do filmu. Kilka współczesnych
mega produkcji, w których nie brakuje czarownic. Wciągający artykuł mówiący
wiele o niezbyt popularnym jak do tej pory motywie łowcy czarownicy. Trochę
streszczenia fabuły, trochę omówienia, trochę porównań i kilka wniosków.
Ciekawe, polecam!
ANNA KUJAWSKA-KOT „INTERTEKSTUALNA
POSTMODERNISTYCZNA KREACJA CZAROWNICY W „DZKOŚCI SERCA” DAVIDA LYNCHA”
I Znowu
jesteśmy w filmie. Tym razem czytamy głównie o inspiracji „Czarnoksiężnikiem z
Krainy Oz”. Trochę wytykania podobieństw, trochę o innych kwestiach. Takie
sobie, mnie osobiście nie zainteresowało, co nie znaczy, że złe.
Wiele ciekawych, imponujących swoją treścią
artykułów. Nie brakuje jednak i porażek … Najbardziej wciągają oczywiście te
eseje, które opisują rzeczy, z którymi się człowiek wcześniej nie spotkał. Zalecam
wszystkim miłośnikom tematu zakup tego tomiku. Cieszę się, że temat czarownic cieszy się popularnością w dalszym ciągu także w gronie naukowym. Oby tak dalej!