poniedziałek, 9 maja 2016

Deborah Blake "Współczesna czarownica"


Czuję się po raz kolejny zdyskryminowany czytając książkę, w której autorka zwraca się do kobiet. Co za seksizm? Choć skromny wstęp zapowiadał, że może praca będzie czegoś warta, to jednak pod sam koniec zmagań z omawianą lekturą stwierdzam, że co najwyżej świeczki.

"Współczesna czarownica" Debory Blake to kolejny zbiór magicznych pierdół, które zaliczam do kategorii Indeksu Ksiąg Zakłamanych.

Następny typowy podręcznik eklektyzmu stanowiący dobre rady babci Janiny dla tłumu niewiedzących nic kandydatów na czarownice spragnionych "prawdziwej, tajemnej wiedzy". Dodatkowo książka zawiera kilka krótkich artykułów napisanych przez inne, przeważnie znane postacie z tamtego środowiska.

I tak się zastanawiam? Czy w Stanach Zjednoczonych ludzie naprawdę nie wiedzą jak skorzystać z Google? Słyszałem wiele legend o tępocie umysłowej Amerykanów. Zaciekłe studiowanie podręczników magii pisanych przez Pięcioramienne Gwiazdy Wolnej Ame-wiccanki jasno pokazuje mi, że poziom IQ tamtejszych wiedźm nie wiele różni się od IQ przeciętnego obywatela. A, już kiedy czytam, że największe bzdety to zarazem największe bestsellery to tracę wiarę w magię ... By nie rzec, że w czarownice i gatunek ludzki ...

Tłumaczenie budzi kontrowersje. O ile język i pewne zdania przełożone na polski przypadły mi do gustu, to już inne nie np. "Napełnianie Boginią". Właściwie można by rzec "Ładowanie Boginią", albo "Ładowanie Bogini" gdyby to nie brzmiało dla odmiany zbyt szowinistycznie.  Zastanawia mnie też np. dlaczego pod koniec książki pisze się o Alaricu Albertssonie jako o mężczyźnie, a zamieszczony wcześniej artykuł jego autorstwa tłumaczy jako: "Dlaczego jestem anglosaską poganką"? Albo na stronie 236:
Jego rozległe badania nad szamanizmem, leczeniem Reiki i Qubalah ..."
Nie można było napisać "kabały"?

Nie brakuje klasycznych problemów merytorycznych, jak np.:
Święty Mikołaj występuje pod jakąś postacią w większości krajów: starszy, brodaty mężczyzna, który przynosi prezenty. Podejrzewa się, że ta tradycja wiąże się z pogańskim Królem Dębu lub Królem Ostrokrzewu. (s. 152)
Akurat Król Dąb i Król Ostrokrzew to generalnie archetypowe postacie, które wprowadził Robert Graves. Dawni poganie ich nie czcili, a Święty Mikołaj ma zdecydowanie inne korzenie (podejrzewam, że to Odyn i/lub Weles). To zdanie jest bzdurne. Zastanawiam się też, dlaczego na następnej stronie czytamy o Królu Modrzewiu? Czyżbyśmy już mieli trio? Choć sama idea ciekawa.

Pewne porady doprowadzają do szewskiej pasji ortodoksyjnych wiccan. Rytuały z udziałem niepełnosprawnych? Znowu poprawność polityczna i gruntowne odbieganie od podstaw czyniące z eklektyzmu pustą sieczkę dla tępych, amerykańskich mas. Pewne rzeczy są po prostu śmieszne np. rozsypywanie soli wokół skrzynki pocztowej, żeby chronić przed złymi wiadomościami ... A jak to z mailem zrobić? W ogóle listonoszowi sugeruję sypnąć solą w oczy ...

A już zdanie:
Jedną z rzeczy, na którą najczęściej narzekają osoby kroczące ścieżką pogańską, jest fakt, że wszystkie dostępne książki są na temat wicca" (s.235)
Przewraca mnie z nóg.

Nie muszę chyba pisać, że tego typu praktyki są generalnie do dupy, a ich nadmiar prowadzi tylko do fizycznego wyczerpania. Dziwne jest dla mnie to, że większość czarownic, która w życiu zmagała się z problemami depresyjnymi nie widzi powiązań między ciągłym medytowaniem nad świeczką, paleniem kadzideł, rytuałami w polu czy przesadnym estetyzmem lub puryzmem w wielu kwestiach a totalnym wyczerpaniem.

Z doświadczenia wiem, że lepiej się poczułem kiedy odstawiłem wszystkie tego typu rzeczy na bok. Wtedy energia sama zaczęła we mnie się odradzać. Magii powinno być w życiu jak najmniej, a nie w każdej jego minucie. Osoby, które zaciekle idą za radami tego typu podręczników w końcu dopinają swojego i jest to tylko kwestia czasu, aż znajdą się w dołku.

Inne porady także są bezsensowne. Integracja? Doświadczenie mówi mi jasno, że lepiej się dystansować od innych neopogan niż spędzać z nimi większość czasu. To też z reguły kończy się jak się kończy. Chociaż Blake jakby napomina o pewnych tych problemach sprawia wrażenie, jakby zamiast ich unikać jeszcze bardziej pchała ludzi w najgorsze swoimi radami.

Staż mam podobny do niej. Mniej więcej tyle samo zajmuję się tematem (a przynajmniej w stosunku do czasu, który zadeklarowała w książce). Ale za nic nie uznałbym jej za jakikolwiek autorytet. Jest różnica między osobą, która poznaje życie cały czas spędzając je w jednym miejscu, a osobą, która urodziła się w tym samym miejscu, ale nieustannie poznawała świat podróżując. I tak jest z Panią Blake, którą zaliczyłbym do pierwszego typu.

Książka marna. Nie polecam!