wtorek, 5 stycznia 2016

Janusz Bieszk "Słowiańscy królowie Lechii"


Tak na wstępie postanowiłem zamieścić motto znane wszystkim z popularnego serialu "Z archiwum X": 


"Prawda leży gdzieś" jak brzmi jedno z najtrafniejszych tłumaczeń. I myślę, że jest ono celne w odniesieniu do omawianej w tym poście książki. 

"Słowiańscy królowie Lechii" to chyba jedna z najbardziej kontrowersyjnych pozycji, jakie przeczytałem w okresie ostatnich kilku lat. 

To, że prawda leży gdzieś nie od dziś wiadomo. Od przynajmniej trzech stuleci Polacy mają notoryczny problem z rozszyfrowaniem puzzli historii, w których brakuje wielu elementów. Polityka odgrywa tutaj decydującą rolę.

Z drugiej strony medalu widzimy rozmaite sny o potędze. Bardzo często owe marzenia są efektem kompleksów, które manifestują się poprzez wizje Wielkiego Imperium Lechitów obejmującym połowę Europy. Inny skrajnym przykładem jest odnoszenie się do etosu innych ludów i skreślanie własnego. Tak czasem czytamy jak to Piastowie byli Wikingami, Słowianie to w ogóle proste, tępe pastuchy a najwyższa cywilizacja żyła na terenie obecnej Norwegii. I takich ludzi nie brakuje. 

A prawda jak zwykle leży gdzieś po środku  ... 

W dobie wszystkiego co nas dzisiaj otacza nie wiem już komu wierzyć, albo przynajmniej komu wierzyć bardziej niż innym? 

Kiedy byłem młodszy i spoglądałem na mapy starożytnego Cesarstwa Rzymskiego moją uwagę przyciągały ziemie obecnej Polski i zastanawiałem się nad jej opisami. Oczywiście nic wiele o historii politycznej naszego państwa w obecnym okresie się na lekcjach nie mówiło. 

Janusz Bieszk stara się "odczarować" całą historię i ustawiając ją na nowe tory udowadnia, że już za dawnych czasów istniało tutaj Imperium Lechitów rządzone przez władców wymienionych w kilku kronikach. Autor ponadto głosi, że plemiona, które uchodzą w historii za "germańskie" w rzeczywistości były słowiańskimi i to Słowianie odpowiadają za dalsze dzieje cywilizacji Europy i Afryki Północnej. Znajduje i rozpatruje wiele pomijanych do tej pory źródeł. Powołuje się także na wykonane nie tak dawno badania genetyczne, które niejako potwierdzają jego tezy.

I teraz nie wiem, czy faktycznie mamy tutaj odkłamaną historię, do której świat nie chce się przyznać robiąc nam wodę z mózgu czy kolejny sen o potędze zrealizowany w duchu Turbo-Sławii i "raków rodzimowierstwa"?

Dobra! Koniec pierdół i bajdurzenia z mojej strony - przyjrzyjmy się sprawie uważnie!

Omawiane teorie autora "Słowiańskich królów Lechii" zbliżone są do poglądów znanego z YouTube Pawła Szydłowskiego. Miejscami dużo mają wspólnego z rosyjskim ynglizmem, nie zaprzeczają także popularnym w owych czasach innym teoriom głoszącym, że istniała dawniej rozwinięta cywilizacja zniszczona w efekcie jakiejś wojny nuklearnej.


Bieszk omawia wiele zagadnień zadając też konkretne pytania.

Rzeczona praca popularnonaukowa charakteryzuje się zupełnym w moim odczuciu brakiem wiedzy lingwistycznej. Na stronie 33 czytamy, że Słowianie nazywani byli "Slavi", "Slavini" od "sławy". Termin "Słowianie" może mieć tak na prawdę zupełnie inną etymologię i zdecydowanie więcej wspólnego ze współczesnym wyrazem "swój" (w wolnym rozumieniu "rodak", "krajan", "współplemieniec") lub jakimś niezidentyfikowanym jeziorem o podobnej nazwie (spotkałem się i z taką hipotezą).


Etymologia imion też wydaje się dosyć dziwna. Pamiętam, że bodajże Konopnicka w bajce "O krasnoludkach i sierotce Marysi" opisała Ziemowita jako tego, który codziennie rano wychodził z chałupy i mówił "Ziemio witaj!" i, że niby stąd wzięło się jego imię. Ale jest to bzdura, "Ziemowit" ("Siemowit") to po prostu "pan domu". W wydaniu Bieszka z etymologią też jest specyficznie, zastanawia mnie m.in. Król Lasota i jego Wzgórze. Słowo "lasota" spokrewnione jest z wyrazem "les" (nie mam odpowiedniej czcionki, żeby dodać znaczek-akcent) oznaczającym dawniej "trupa". Podobnie jak termin "Rękawka" oznaczający doroczne, krakowskie święto pod Kopcem Kraka na Wzgórzu Lasoty nie ma wiele wspólnego z wyrazem "rękaw" jak głosi jedna z miejscowych legend.  Bliżej mu do czeskiego "rakiev", słowackiego "rakva" oznaczającymi "trumnę" lub też starosłowiańskim, serbskim i słoweńskim "raka", chorwackim "rakva" znaczącymi "grób". Dzięki Janowi Kochanowskiemu i jego fraszce "Nagrobek gąsce" wiemy, że "rękawka" to po prostu grobowiec ręcznie usypany. Więc kim miał być król Lasota? Inspiracją do rosyjskiej bajki o Kościeju Nieśmiertelnym? Finlandia od króla Filana? Dziwne ... 

Zastanawia mnie też ta legenda o Wandzie Amazonce i jej samobójstwie ... W dziele Wincentego Kadłubka, a więc w najstarszej wersji, to nie Wanda popełnia samobójstwo tylko "wódz lemański" ubiegający się o jej rękę ... Brakuje tych uwag, zwłaszcza, że Bieszk stara się doszukiwać faktów historycznych w późniejszej wersji legendy ...

Skojarzył mi się też motyw ataku Aleksandra Wielkiego na Kraków z legendą o Smoku Wawelskim. Może faktycznie to on był "smokiem", a nie żaden symbol na tarczach Awarów jak spekulują co poniektórzy? Kto wie, przecież macedoński władca nosił hełm z dwoma rogami, a na niektórych wyobrażeniach smoków widzimy je z kłami lub rogami. Może tym sposobem utożsamiono go ze smokiem-żmijem? Tylko nie wiem czy Aleksander chciałby "dziewice" na pożarcie, prędzej "prawiczków" ... Nijak ma się to w każdym razie zarówno do  oficjalnej wersji dziejów cywilizacji jak i oficjalnej wersji legendy ... 


Irytują też przypisy ("patrz Internet", "patrz bibliografia"). Czy autor nie mógł dać przypisów dolnych i konkretnych odniesień do stron w źródłach? Podobnie jak już totalnie zbulwersowała mnie kwestia omawianych pod koniec lektury map. Bieszk podał do nich linki i omówił je, ale z niewiadomych dla mnie względów nie zamieścił żadnych skanów. Stosując jego formę pytań spotykaną w tekście uczynię tak samo i pociągnę go za język:

DLACZEGO?

Robi to tak jakby starał się ukryć własne dowody przed czytelnikami. Co mi z samych linków? Przepiszę, wkleję do wyszukiwarki, nawet mi się strona nie pojawi. Linki w książkach to na ogół tragedia. 

I na koniec stwierdzam jako człowiek z niską samooceną, że czytanie poradników jak radzić sobie z tym problemem to pikuś w porównaniu z tym co może dać tego typu popularnonaukowe opracowanie historii. Wyrzucamy ze swojej podświadomości na czas czytania cała sferę prywatnych, negatywnych wspomnień zastępując je symboliką historyczną. Widzimy siebie na miejscu władców imperium, swoją potęgę, wygrane bitwy, ekspansję ... Od razu lepiej! Psychoterapia historyczna - nowa metoda jak znalazł.

Kto wie, może w przyszłości omawiana praca stanie się inspiracją dla przyszłych pokoleń Polaków w celu stworzenia nowego porządku Europy i świata?

Czy książkę mogę polecić? A mogę. Mimo, że jest stekiem zebranych, kontrowersyjnych informacji to jednak pobudza do myślenia. No, ale niestety trzeba ją czytać z dużym przymrużeniem oka.*

* Pomieszanie z poplątaniem niezwykle wyszukanej wiedzy z TOTALNĄ IGNORANCJĄ !!!!!

PS.

Pozwolę sobie na mały edit po latach, ponieważ widzę, że nie wszyscy ludzie rozumieją ironię, a potem posiłkują się moimi postami wyrywając pewne rzeczy z kontekstu lub rozumiejąc je na odwrót niż to planowałem.

Dlatego jedno, krótkie stwierdzenie tytułem zakończenia posta: książka oscyluje wesoło swoim poziomem na orbicie idiotyzmu, skrzyżowaniu dróg dereizmu i żałosnej propagandy!