Kanonu lektur o wicca z górnej półki ciąg dalszy.
Pewnie wielu z Was po przeczytaniu zdania powyżej zastanawia się, jak
ktoś taki jak ja mógł taką książkę zaliczyć do tych "z górnej półki"?
Powodów kilka znajdę:
1) Yvonne Aburrow jest gardneriańską arcykapłanką. To co napisała jest
dobrym przedstawieniem pewnych elementów wicca tradycyjnej od środka.
Tak, mnóstwo jest takich książek. Wiem. Tłum dyletantów twierdzi, że
takie nie istnieją. No, ale jak się czyta fora, blogi lub książki pisane
przez skończonych matołów pozujących na niekwestionowane autorytety to
na efekty nie trzeba długo czekać.
2) Yvonne Aburrow jest religioznawcą, co widać gołym okiem po jakości
treści. Wiele elementów wiedzy ze studiów zamieściła w książce
dostrzegając w nich analogie do wicca. Jest to bardzo duży plus dla tego
przedsięwzięcia. Pewne zjawiska stają się przez to czytelnikom
łatwiejsze do zrozumienia. Nie wiele znam prac pisanych przez wyznawców,
którzy doskonaliliby swoje dzieła poprzez taką metodę.
3) Dobrze opisane są pewne poszczególne, wybrane elementy historii współczesnego czarownictwa.
Ale już skoro nasłodziliśmy autorce to teraz przejdźmy do ważniejszej kwestii, mianowicie krytyki.
I tu jej nie poskąpię.
Yvonne Aburrow jest lesbijką do czego się otwarcie przyznaje. I tu już
myślę, nie trzeba czytelnikom sugerować, do czego takie coś prowadzi.
Oczywiście do zrobienia z wicca pola do realizacji własnych skrzywień
pod religijną przykrywką.
Gerald Gardner przewraca się w grobie. Zastanawiam się czy nie
spowodował tym już trzęsienia ziemi? Od lat to co stało się z jego
wielką ideą odeszło w zapomnienie. Nie wielu żyje takich, którzy jeszcze
chcą trzymać się ustalonych przez niego zasad.
I tak jak pani Aburrow w swoich prywatnych koncepcjach uważa, że
klasyczną polaryzację damsko-męską w ogóle można zastąpić "postępową"
gdzie dwóch panów patrzy sobie w oczy, a różni ich jedynie żywioł,
któremu podlegają ze względu na zodiakalny znak, pod którym pojawili się
na tym łez padole. Pani Aburrow uważa też, że niepełnosprawni powinni
mieć udział w rytuałach, bo dlaczego by nie?
Tak czasami się nad tym wszystkim zastanawiam ... Jaki to ma sens?
Wychodzi na to, że owa polaryzacja to zwykły dogmat, identyczny jak
transsubstancjacja w katolicyzmie. Gardner twierdził, że wszystko musi
przechodzić od mężczyzny do kobiety i wice versa, że niby templariusze
czynili inaczej i zostali za to ukarani ... No fajnie, to dlaczego teraz
ludzie, którzy mienią się gardnerianami robią takie rzeczy i uważają,
że one mają sens?
Tak jak już kiedyś wcześniej pisałem, religia często jest zwykłym
ujściem rozmaitych umysłowych skrzywień. Dlatego wiele gejów szuka
swojej "animy" i przerzuca jej obraz na postać Bogini, wiele
pokrzywdzonych przez los kobiet (feministek) również szuka jakiegoś
oparcia w owej "kobiecości" po tym jak w życiu skrzywdzili je mężczyźni.
I wiele jest innych, podobnych zjawisk.
Pani Aburrow uważa, że homofobia jest czymś niedopuszczalnym w wicca.
Super! Co jeszcze stwierdzi osoba mieniąca się "gardnerianką"? Pamiętam,
że kiedyś podczas jednego rytuału kapłan-gej odgrywając swoją rolę
mówił tekst do kapłanki. Oczywiście z zasady powinno być to intymne,
romantyczne etc. On to klepał sztucznie tak, że o mało nie parsknąłem
śmiechem.... Fakt, że w kręgu była Bogini powstrzymał mnie.
Zawartość "wica w wicca" jest marna. I nie chodzi mi tylko o wzbogacenie o jedno "c".
Cóż, właściwy coven, to taki, w którym wszyscy są heteroseksualni,
realizują to czego uczył Gardner z pewnymi wpływami drobnymi (m.in.
wpływy lokalnej tradycji kulturowej). Może realizowanie planu de
Naglowskiej i rekrutowanie tylko kapłanek-blondynek jest przesadą, ale
coś byłoby w tym słodkiego i mało poprawnego politycznie. Dodanie
elementu zabaw wywodzącego się z maryjskiego święta kisielu też by nie
zaszkodziło.
A co do książki. Od strony merytorycznej jest dobra, ale prywatne
inwencje autorki są jak dla mnie poniżej wszelkiego pułapu krytyki. W
każdym razie przeczytać warto!