Raptem godzinę zajęło mi przeczytanie książki Gary'ego Russella pt. "The
Lord of the Rings. The Official Stage Companion". Zasadniczo jest to
album zdjęć z musicalu (którego tytułu nie trzeba się chyba domyślać), z
nieskomplikowanymi relacjami powstawania rzeczonego performance ze
strony jego twórców. Ponieważ Peter Jackson zbił fortunę na ekranizacji
trylogii Tolkiena kilka osób wywęszyło sposób na wzbogacenie się żerując
na jego koncepcji. To jest chińskim, rosyjskim czy japońskim stylem
zrobili własny adaptacjo-plagiat i zbili na tym kasę. Tolkienmania trwa.
Jaki tego był efekt, tego nie wiem. Z resztą nie wiem czy ktokolwiek w
tym kraju słyszał o tym musicalu? Na pewno wystawiono go w Londynie i w
Toronto.
Książka na dobrą sprawę jest formą literackiego pomnika, jaki stawiają
sami sobie twórcy tego musicalu. Opowiadają o swoich planach,
trudnościach, efektach. Innymi słowy, towarzystwo wzajemnej adoracji
wystawia sobie laurki celem dowartościowania i pochwały swojej ciężkiej
pracy. Zwykły chwyt marketingowy, który musi się sprawdzać we
współczesnych warunkach, skoro w księgarniach z tanimi książkami leży
mnóstwo takich kolorowych albumów za grosze, których nikt nie kupuje.
Mniejsza o to.
Czytając to, nie spodziewałem się niczego specjalnego. Po prostu
chciałem sobie trochę powtórzyć angielski. Zainteresował mnie oczywiście
wątek muzyczny. Podobał mi się pomysł z planem wykorzystania muzyki
ugrofińskiej (Mordwinów, Węgrów) choć niestety nie został on
zrealizowany. Nie znałem wcześniej grupy Värttinä. Zawsze to jakaś nowa, ciekawa inspiracja.
Generalnie książeczka to typowy marketingowy chwyt, a bez oglądnięcia i posłuchania muzyki z tego przedstawienia, trudno jest cokolwiek powiedzieć.
Tak więc wróćmy do poważniejszych lektur. Tej nie polecam.