czwartek, 4 października 2012

Bogdan Prejs "Subkultury młodzieżowe. Bunt nie przemija"

"Lepiej spłonąć niż zblaknąć"
Kurt Cobain
"Nie wierz nikomu po trzydziestce"
"Mam nadzieję, że umrę zanim się zestarzeje"
slogany hippisowskie
"Różne są rodzaje wolności ...
Najważniejszym rodzajem wolności
jest być tym, kim jesteś naprawdę" 
Jim Morrison
"Dajcie dziecku gitarę do ręki, to nie weźmie  w przyszłości karabinu"
 Hillary Clinton
"Kto nie był buntownikiem za młodu, ten na starość będzie świnią"
 (parafraza Józefa Piłsudskiego "Kto nie był w młodości socjalistą, ten na starość będzie draniem")

Zacznę tradycyjnie od wspomnień, uronię łzę dla cieniów minionych ...

Uwielbiałem ten temat. Od czasu kiedy pokochałem czerń, wiedziałem, że tylko jeden świat jest widoczny na horyzoncie mojej młodości. Spośród wielu subkultur, jakie człowiek miał okazję napotkać na swojej drodze, przeważała jedna główna:

METAL - Prawda to metal, metal. Oj tak, choć nigdy nie byłem w 100% ortodoksyjnym metalowcem, za czym oczywiście szły wpływy finansowe moich rodziców, to jednak długie włosy, czarne ubrania, bluzy i koszulki z moimi ulubionymi zespołami, talizmany, ciężkie obuwie (po jakimś czasie ochroniarskie buty zastąpione zostały przez glany), militaria (głównie plecaki, spodnie, były też ochroniarskie kurtki, spodnie czarne), skórzane kurtki (choć nie ramoneski, raz zwykła skóra, raz płaszcz) były dla mnie codziennością. I to przez wiele lat. Od ogolenia się na łyso w stylu kilku chłopaków z Dimmu Borgir, poprzez średnie farbowane na czarno, po długie blond przez ponad 7 lat towarzyszyły mojej osobie. Uwielbiałem metal i po dzień dzisiejszy go lubię. Dimmu Borgir to dla mnie zespół życia, szło za nim wiele innych: Kat, Borknagar, Old Man's Child, Susperia, Nightwish, Therion, Children of Bodom etc. Praca magisterska o liderze Burzum...


Oprócz kongregacyjnej "czarnej ortodoksji" żyłem także w świecie dwóch pod-subkultur:
  • NS METAL - Oi tak! Oprócz długich, jasnych włosów, militariów, flejów, nie obca była mi czarna koszulka Gontyny Kry z napisem "Blood & Honour" (notabene pamiętajmy, że raz idąc ul. Grodzką mijając zgromadzonych w Krakowie kardynałów miałem okazję spojrzeć w oczy jednemu z nich, a on chciał mi coś wyrazić patrząc na moją koszulkę. Pomyślałem sobie wtedy "Dziadku, przecież nie mogłeś być metalem, w Twoich czasach metale w ogóle nie istnieli!". No cóż, skąd miałem wiedzieć, że to chodzi o ten napis, a ów kardynał to były członek Hitlerjugend ... Dopiero kiedy został papieżem w Kościele rzymsko-katolickim rozpoznałem jego twarz i przypomniała mi się ta dziwna wymiana spojrzeń). Parę pogańskich koszulek przetrwało w mojej szafie do dziś, podobnie jak sterta kaset na półce z dominującymi czarno-białymi oprawkami. Zine'y w szufladzie, podróże na Ślężę, Łysiec, do Biskupina też nie były mi obce. Nienawiść do wielu grup etnicznych i rasowych. Nawet wykraczanie poza muzyczne ramy muzyki metal - zespoły typu Honor ... W końcu był to nurt propagujący pogaństwo, stąd też zyskał moją sympatię. Baton policyjny w kieszeni, białe sznurowadła ... To były czasy. 
Od razu zaznaczę tutaj, że pomimo tego, że czasem wyglądałem jak istny skinhead, nigdy się z tym nurtem nie utożsamiałem w pełni, głównie na różnicę zainteresowań - skinheadzi wchodzili w kwestie polityczne, a dla mnie zawsze to była chińszczyzna, w przeciwieństwie do walki ze znienawidzonym Kościołem rzymsko-katolickim, typowym dla świata metalu.
  • GOTH-METAL - I ten nurt nie był m obcy. Właściwie podobnie jak w przypadku nurtu NS Metal, nigdy w pełni nie czułem się gothem. Z resztą od samego początku dostrzegałem, że nurty metal i gothic się świetnie na wzajem uzupełniają i wypełniają. Głównie jeśli chodzi o ubrania, mroczny klimat czerni etc. Same zespoły takie jak Cradle of Filth czy Crosterkeller zaliczane są do obu nurtów nie bez powodu. Ja właściwie też widząc np. ulubionego wokalistę Shagratha, który promując album "Purithanical Euphoric Misanthropia" nosił charakterystyczne spódniczki czułem się metalem z gotyckimi wpływami. Miałem czarne włosy, choć paznokci nie malowałem. Wyjazd do Wielkiej Brytanii obfitował w kupno ciuchów, gotyckich akcesoriów etc. Uwielbiałem filmy Burtona (choć muzyka Elfmana była ważniejsza). Muzyka też po dzień dzisiejszy nie pozostaje mi obca, choć przyznam szczerze, że ze względu na swoją jakość, nigdy nie wyprzedziła innych gatunków. Kilka grup lubię do dziś, choć mało słucham gotyku. Zaliczyłem Castle Party w 2008 r. i na tym w sumie ucichło.  

Ponieważ gotyk emanował czymś, co niestety niszczyło bardzo moje zdrowie, odszedłem szybko od tego ... I tak to było. Na głowie zabrakło mi włosów, więc je ściąłem (jeden ze smutniejszych dni w życiu, dobrze go pamiętam, co nie znaczy "dobrze wspominam"). Czarny kolor mnie dołował, więc też postanowiłem w końcu ubierać się na kolorowo, choć to nie to samo. Natomiast glany mi tak paznokcie zniszczyły, że noszę każde, wygodniejsze obuwie, które mi nawet do gustu nie przypada.


Co zaś o książce, która wzbudziła we mnie tyle sentymentów...

Na początku mamy leksykon opisujący wszystkie najpopularniejsze subkultury. Potem jet trochę o religiach, image'u (włosy, akcesoria), znane filmy, slogany etc. Kończy się w sumie na biografiach zespołów i wywiadach z przedstawicielami kilku grup.

+

Widać na pierwszy rzut oka, że książkę pisze osoba ze środka, o nastawieniu "emic", a więc nie używa dennej nomenklatury, jak to do tej pory bywało. Opisane są szczegółowo wszystkie subkultury, te które uwielbiam, te których nie lubię (blockersi, dresiarze, hip-hopowcy, punki, rastamani etc.), te o których człowiek mało wie (bikiniowcy, bitnicy, poppersi etc.). Jest to wszystko w komplecie, choć np. nie dostrzegłem definicji "hipsterów". Praca pisana jest neutralnie. Podoba mi się zamieszczony wywiad z Romanem Kostrzewskim.

Do gustu przypadły mi strony końcowe mówiące o tym, jak ludzie się zmieniają, lub przeciwnie, jak pozostają młodzi do końca. To jednak budzi w człowieku pewne uczucia. Podobnie kiedy autor opisuje dalsze losy byłych muzyków, którzy zmienili front o 180 stopni.

Ciekawostki ...

Nie wiedziałem, że lennonki jako pierwsi nosili George Harrison i Stu Sutcliffe po obejrzeniu filmu "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy. Dowiedziałem się o zamieszkach na koncertach Claptona w Polsce (s. 232). Obce mi również było to, że w trakcie nalotu Amerykanów na wietnamski Hajfong zbombardowany został statek handlowy "Józef Conrad" (tamże, s. 49). Joy Division, przed zmianą nazwy nosił miano "Warsaw" (s.186).

Ciekawostką innego rodzaju jest np. cytat:
Jedną z najsłynniejszych groupie była Amerykanka Cynthia Plaster Caster. "Zaliczyła" kilkadziesiąt gwiazd rocka. Swe oryginalne hobby dokumentowała wykonywaniem gipsowego odlewu penisa każdego muzyka, z którym spała. Po kilku latach zorganizowała cieszącą się ogromnym powodzeniem wystawę swych zbiorów. (s. 41)
 Pochodzenie gestu "Fuck You" też jest opisane (s.120)

-

Nie brakuje "kwiatków" w rodzaju:
Ponieważ bunt nie znosi tradycji i mieszczańskich wartości, rockersi wykształcili swój własny image. (s.75)
Co na to miłośnicy obrony własnych tradycji, kultur i tożsamości etnicznej? Szczególnie Ci młodsi.

Główne nurty metalu na stronie 57:  trash (tłuc). "Trash" czy "thrash"? Kat propagował black metal (s.175)? To co u nas nazywano "pago", wszyscy nazywają "moshingiem", ale to jest informacja znana z wielu źródeł (s. 58). Nie brakuje dziwnych jak na mój gust informacji np. o gothach:
Jej wyznawcy zafascynowani są utożsamianymi z tym czasem etosem średniowiecznego rycerstwa, wojny i heroicznej śmierci, która stanowi jedną z inspiracji (stąd myleni bywają z satanistami). (s.39)
Pierwsze słyszę. Może tak jest, ale goci w przeciwieństwie do metali nastawionych na ideologię wojny zawsze kojarzyli mi się z totalnym przeciwieństwem tego podejścia.

Co jest jednak głównym moim zdaniem minusem książki, to to, że autor dużo pisze o The Beatles, Ericu Claptonie, Pink Floyd, starych gwiazdach typu Rolling Stones. Myślę, że prawdziwość pewnych subkultur opierała się na zupełnie innych rzeczach. Przy wertowaniu świata metalu trudno uniknąć wydarzeń z początku lat 90. XX w. w Norwegii. Tutaj o tym nic nie ma. A więc na piedestał tematu subkultur wyszły postacie świata komercyjnego... 

Drugim minusem jest to, że pewne informacje są od nowa rozwijane w trakcie czytania. Najpierw wymieniane są subkultury, potem artyści, potem znowu biografie tych artystów. Można to było scalać w jedną całość, zamiast się rozpisywać. A przynajmniej ja tak uważam, za to nie mogę kwestionować planu autora.

Trzecim minusem jest to, że autor do jednego worka wrzuca pojęcia subkultur i buntu, pisząc o filmach, przebojach, artystach, sloganach. Nie wiem co z subkulturami młodzieżowymi ma wspólnego np. James Dean? To, że był symbolem buntu nie znaczy, że był autorytetem w tej dziedzinie. Pisząc o filmach autor pominął (jeśli dobrze pamiętam) np. filmy: "Made in Britain" czy "Salę Samobójców". Uważam, że w tym kontekście powyższe produkcje powinny zostać omówione, bez względu na to jaki poziom rzeczywistości prezentują.

Podobnie jest np. z uważaniem m.in. "hackerów" za subkulturę, podobnie jak i innych grup.

Czwartym drobiazgiem jest rozdzielanie np. satanistów jako odrębnej subkultury. Satanizm to religia, a jeśli patrzymy kategoriami, że stanowią odrębną w Posce subkulturę, to dziwi mnie np. to, że autor ominął polskich neopogan, którzy swoim zachowaniem, gustem a nawet poglądami i wyglądam odróżniają się od tłumów...

Finał

Pewne akcenty w tej książce budziły we mnie dwuznaczne skojarzenia:
Podczas gdy w krajach bloku wschodniego szalał stalinowski terror, po drugiej stronie Atlantyku trwało polowanie  na komunistyczne czarownice.(s.208) 
 To mnie akurat rozbawiło, podobnie jak i slogan:
"Once a hippie, always a hippie." (s. 267)
A książkę gorąco polecam. Uważam, że jest porządna. Na dwa dni jak znalazł.

PS.

I żeby nie było! Każdy pretekst do włożenia czarnego uniformu jest dla mnie dobry!  Jeszcze mnie ujrzycie w czerni, ciężkich butach i z talizmanami na szyi. Nie ma lekko. A teraz muzyka!