czwartek, 20 września 2012

Stanisław Lem "Solaris"


INTRO ... SPEKCJA

Co zaś do samego gatunku, jakim jest literatura popularnonaukowa nigdy nie miałem przekonania. Za młodu nas tym katowano. Kiedyś z koleżanką stwierdziliśmy, że nie może istnieć nic gorszego, niż przeciętna książka, której początek zaczyna się w stylu "Jest rok 2456 ...". Pokolenie naszych rodziców było odmiennego zdania; dla nich wyższa technika to był odległy sen. Jest to odwrotność dla naszej generacji, która wszędzie ma laptopy, smartfony, gry etc. Stąd może, wolimy wracać do kultu natury, lasów, pól, przebierania się za dawnych wojów niż chodzić w skafandrach. 

SOLARIS

Nie tak dawno temu wyraz "Solaris" zapadł mi w pamięć. Wiązało się to z wejściem na ekrany kin filmu, będącego adaptacją owej książki. Człowiek był w ciężkim szoku - polskiego pisarza wynoszą na hollywódzkie ołtarze. Ale nic, cuda się zdarzają. Ponieważ w domu przypadkiem znalazłem tę książkę, a w robocie nie mam siły wstając rano na porządne lektury, zaryzykowałem. Po trzech dniach się udało.

KOSMICZNY UMYSŁ

Książka opowiada o naukowcu, który udając się na badania planety Solaris spotyka swoją zmarłą przed laty dziewczynę. Generalnie historia opowiada o tym, że planeta jest jakby "kosmicznym mózgiem", który tworzy pewne rzeczy, np. tę panią wabiącą się Harey, docierając w głąb umysłu głównego bohatera Chrisa Kelvina. Jest tam jeszcze kilka innych postaci. Reszta to typowe wizje naukowotechniczne i ich historia ... Ale nie brakuje ciekawych rozważań. Pod sam koniec pojawiają się wątki religijne. Dziewczyna przyrównywana jest to "kosmicznego sukkuba". W gruncie rzeczy jest to takie sobie. A filmu nie oglądnąłem, więc się nie wypowiem.

WNIOSKI

Na szczęście szybko się czyta. Pomimo wszelkich naukowych i technicznych pojęć da się wszystko zrozumieć. Śmieszą mnie pewne kwestie jak np, taśmy z nagraniami. No cóż, autor pisał tę książkę pod sam koniec lat 50. XX w., więc pewnie w jego wyobrażeniach nie było tego, co jest nawet dzisiaj - taśmy zostały wyparte przez płyty, a nawet przez inne, małe urządzenia z możliwością odtwarzania. Ale te anachronizmy wiele nie psują. Generalnie książkę da się przeczytać, choć zaczyna się ona jak opowieść science-fiction, ciągnie jak techniczno-psychologiczno-historyczna, a kończy jako poemat filozoficzny. 

Na bezsenne noce jak znalazł.