Scott Cunningham należy niewątpliwie do grona najbardziej znanych
czarowników XX wieku. Świadczy o tym choćby ilość sprzedanych
publikacji, a także sam fakt, że ukazały się one w wielu krajach w
różnych językach. Czy jednak zyskał on przychylność wszystkich? Jak mówi
stare powiedzenie "Jeszcze się taki nie urodził co by każdemu
dogodził".
Największym zarzutem stawianym temu panu, jest to, że należy on do czołowych propagatorów terminu "wicca", jako określenia religijnego światopoglądu opartego na praktykach magii, nie zaś jako inicjacyjnej, misteryjnej religii czarownic stworzonej przez Geralda Gardnera i rozbudowanej w innej formie przez Alexa Sandersa. Ale cóż, Ameryka to Ameryka. Tam wiele pojęć się zmienia. Najgorsze tylko jest to, że amerykańska moda jest bardzo dobrze zauważalna nawet na terenie Rzeczypospolitej, gdzie niejedna osoba praktykując amerykański lifestyle zaczyna głosić, że samo uważanie się albo rzekome "czucie styczności" jest równoznaczne z byciem kimś, pomijając etniczne pochodzenie, życie w innej kulturze etc.
Popularność Cunningham zyskał nawet wśród tradycyjnych wiccan, bo jak
miałem okazję zauważyć, pewna wiedźma na swoim blogu głowiła się nad "13
Celami Czarownicy", zasadami, które Cunningham ustalił. Podziwiam ten
fenomen, kiedy np. wiccanie tradycyjni cytują Starhawk, Budapest albo
Grimassiego. To tak jakby narodowi bolszewicy zamiast mowy Stalina
publicznie cytowali teksty Hitlera i czerpali z tego inspirację ... Ale
cóż, jak mawiał Nietzsche "Wola to siła". Mniejsza o to ...
Ale idziemy dalej - szmatą i miotłą! (Gwoli ścisłości taki tytuł nosi
jeden z rozdziałów). Książka Cunninghama i jego ucznia Harringtona to
zbiór wielu ciekawostek dotyczących ludowych praktyk magicznych
związanych z domem, jego wyposażeniem etc. Mamy tutaj ładnie podane
informacje jak możemy wykorzystać miotłę lub popularniejszego w XXI w.
mopa. Magia dokonywana przy kominku, w garażu, w ogrodzie. Magia mebli, zwierząt domowych etc. Kolory, kadzidła, zioła, pluszowe misie, czerwone
kokardki, butelki wiedźm, kule czarownic etc. Śmieszą może
trochę ożywiane figurki ochronnego Wikinga albo "Zaklęcie Samochodowego
Dinozaura", ale cóż, trzeba iść z duchem czasu. No, posiadanie w domu
małpy czy nietoperza też wydają mi się lekko sprzeczne z dotychczasową
modą.
Wbrew wszelkim pozorom autor nie za często używa pojęcia "wicca" jakby
tego wszyscy chcieli. W tekście spotkałem się z tym kilka razy. No, może
pod koniec mowa jest o popularnym temacie koła roku i praktyk
magicznych powiązanych z każdym ze świąt. Oczywiście oprócz tradycyjnych
ośmiu sabatów są także Sylwester i Nowy Rok, Walentynki i Święto
Dziękczynienia. Mnóstwo "zabobonów" wyjaśnionych przez autora na czym
polegają, jak urządzić domowy ołtarzyk etc.
Główną wadą książki jest jej polski przekład. Mam wrażenie, że tłumacz nie zna
dobrze tematu, albo tłumaczy to wszystko bardzo prostolinijnie: Święto
Beltane, Jul, albo jak wskazują poniższe cytaty:
Jednak znacznie więcej osób zna to święto pod nazwą May Day (święto wiosny). (s.193)
Później niestety zyskał złą reputację przez Hitlera, który niefortunnie wykorzystał swastikę (sanskryt) jako symbol swojego nowego porządku. (s.233)
I generalnie książkę mogę gorąco polecić sympatykom tematu magii
ludowej. Sam uwielbiam tego typu lektury, uważam, że kasy nie
zmarnowałem. Pełno swoistego rodzaju dawnej duchowości odtwarzanej na
nowo. Książkę się czyta cudownie. Typowe pogaństwo dla osób lubiących je
od eklektyczno-synkretycznej strony.