"Bardzo nas cieszy, że interesujecie się swoją przeszłością, swoimi przodkami. Przecież to dzięki nam istniejemy, dzięki nim istnieje nasz świat. Przez tysiące lat żyli w zgodzie ze wszystkim, co nas otacza. Ze wszystkim tym, co teraz, przez zaledwie kilka ostatnich stuleci, ludzkość niszczy z taką zaciekłością. Zapraszamy was tutaj. Na pewno możemy się od siebie wiele nauczyć" (s. 59).
Zwróciłem też uwagę, na podobieństwa "kolędnicze" pomiędzy trick-or-treat'erami, a zabawami, które były znane także i tam.
Cały rozdział pełen jest znajomych mi wątków. Transindianie, czyli ludzie uważający się za Indian, pomimo europejskiego pochodzenia. Kurcze, czy to nie jak nasi asatryjczycy i druidzi? No i ten wspaniały wątek archetopii, czyli wyidealizowanej wizji życia przodków. Tutaj też niektórzy twierdzą, że dawni Meksykanie nie składali ofiar, to wymysł katolickich inkwizytorów. Znajome, nieprawdaż? Ile czytałem wypocin w sieci o tym, że dawni Słowianie byli jak ze sławnego rysunku Sławomira Mrożka ...
Dodają, że coca-cola jest bardzo zdrowa, zabija bowiem złego ducha. Jest wypędzany z organizmu poprzez bekanie, a bekanie ulecza. Ktoś dodaje, że kiedyś używano ceremonialnie innego, sfermentowanego napitku. Ale w którymś momencie łatwiej dostępna coca-cola zajęła jego miejsce (s. 124).
Potem czytamy jak naród ostro tankuje colę, nawet na czczo, po cichu w krzakach. Skądś to znam ... U nas tak się jabole piło. Jest dużo o chorobach, na które cierpią mieszkańcy ... No cóż, święty napój robi swoje.
Rozdział generalnie przezabawny. Wartość dziewczyny mierzona ilością alkoholu. Ile warte są kobiety w tym regionie? Może pojadę sobie żonę kupić? Wśród Meksykanek z pewnością znalazłbym coś dla siebie.
Dalsza część pracy także wciąga.
Bycie brujo pochłania mnóstwo energii, bo przekazuje się ją także innym ludziom. Dziadek musiał ją przecież skądś brać. Dlatego składał w ofierze swoje żony. Zabił je wszystkie (s.174).
Oprócz brujo, autorka zabiera nas na czarną mszę i opisuje satanistyczne festiwale w Meksyku.
Jest sporo o wojnach religijnych pomiędzy katolikami a ewangelikami.
Wciągnął mnie wątek ludowych świętych Meksyku, którzy choć są czczeni, nie są uznani przez Kościół rzymsko-katolicki. Oprócz sławnej Świętej Śmierci, są też inne postacie, których historyczność jest nawet podważana, herosi tacy jak np. Jesús Malverde, Juan Soldado czy San Simon.
Ten ostatni dosłownie wchłonął dawny, pogański kult boga Maximóna. Identyko jak w prawosławiu kult św. Mikołaja na wschodzie inkorporował kult Welesa. Pozostali "święci" są jak herosi narodowi. Nie porównywałbym ich kultu z tym co mamy w Europie, bo osobiście nie znam takich przypadków (no kult św. Guineforta we Francji czy św. Demetry w Grecji to trochę inny temat).
Przedstawiony przez Synowiec świat wierzeń Meksyku zachwyca, zadziwia, szokuje ale też przywodzi na myśl wiele bliskich człowiekowi kwestii. Lektura wciąga, ale też bardzo zaskakuje antropologicznymi ciekawostkami.
Super praca! Gorąco polecam!