środa, 18 maja 2016

Władysław Batkiewicz "Starosłowiański masaż brzucha. Terapia wisceralna"


Kiedy tylko zobaczyłem książkę, której tytuł nawiązuje do mądrości przodków Słowian wiedziałem od razu, że kiedyś będę musiał zgłębić jej tajemnice. Dlatego długo nie zastawiałem się nad jej zakupem.

W końcu słowiański New Age warto poznać kiedy się jest gorliwym czcicielem dawnych, lokalnych bogów. No o mądrości przodków nie wspomnę, nawet w książce znajdujemy o tym wzmianki i slogany:
Narody, które zapominają swoich tradycji, giną. (s.16)
Nigdy wcześniej nie słyszałem (a może słyszałem, tylko tradycyjnie nie pamiętam) o starosłowiańskim masażu brzucha. Jak się okazuje jest to specyficzny zestaw nacisków na konkretne części maćka (tak podobno w tradycji ludowej mówi się na brzuch), celem polepszenia sobie zdrowia. Ostatnimi czasy dużo jeżdżę na rowerze, korzystam z rekreacji na siłowni, a do dyspozycji mam też basen i saunę. Coraz bardziej pociąga mnie kwestia zdrowego trybu życia według tradycyjnych metod. Może i tego warto spróbować? 

W całej książce na tytułowy temat jest może poświęconych raptem kilka procent tekstu. Do tego mnóstwo ilustracji z schematami. Cała reszta lektury to powtórka biologii ze szkoły podstawowej. Na końcu nie zabrakło prywatnych przemyśleń autora co do spraw duchowości. I przyznam, że mało mnie one przekonują, a jeszcze mniej mają wspólnego ze Starą Słowiańszczyzną ... I generalnie są beznadziejne, bo przepełnione miłością, pseudo-chrześcijaństwem i postawami przeciwnymi do tych, które lansują np. Alice Miller, Susan Forward i Craig Buck. 

Pewne omawiane tematy wciągają np. sprawy powiązania depresji i złego funkcjonowania jelit. Podobnie temat akupunktury, tyle, że tutaj od razu mam przed oczyma scenę z"Dnia Świra". To zainteresowanie rozwinę kiedy trauma po oglądanym filmie mi przejdzie.


Zastanawiam się nad pewnym kwestiami. Np. Batkiewicz podaje, że:
Starosłowiańscy uzdrowiciele nazywali pęcherzyk żółciowy "Królem Życia" lub "Cesarzem Zdrowia" (s. 37).
Czy aby na pewno? Zalatuje mi to trochę New Age'owym wyobrażeniami na temat praktyk w przeszłości (taki trochę ezoteryczny nurt w turbo-rodzimowierstwie).
Pewne praktyki przerażają:
Należy również wspomnieć o masażu prostaty techniką "per rectum", czyli doodbytniczo. Jest to stosunkowo prosta technika masażu ale wymaga wprowadzania palca terapeuty (oczywiście w gumowej rękawiczce jednorazowej) do odbytu pacjenta. Masuje się kiszkę stolcową z palcem skierowanym w kierunku jąder.(s. 183)
Dziękuję! Nie skorzystam. Wystarczy mi, że raz w życiu byłem z wizytą w gabinecie u urologa, który we wspomnianej w cytacie rękawiczce włożył mi nawet dwa palce do odbytu i kręcił nimi zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Najgorsze w tym wszystkim było to, że okazało się, że jestem zupełnie zdrowy ...
Zastanawiają mnie też stwierdzenia:
Wystarczy spojrzeć na ciało przeciętnego Chińczyka czy Hindusa. Chodzą wyprostowani, poruszając się z wdziękiem i gracją. A rasa ludzi białych? W zdecydowanej większości poruszamy się ciężko i niezgrabnie, ze zgarbionymi plecami i pochyloną do przodu głową. (s.204)
Wszystko fajnie, ale my jesteśmy zazwyczaj wyżsi niż Chińczycy czy Hindusi. Ja mam dwa metry wzrostu i często się garbię, co jest naturalną cechą osób, których natura tak hojnie obdarowała. Kiedy rozmawiam ze znajomym Hindusem zawsze mam postawę jak Quasimodo. 
 
Zastanawiam się czy zacząć próbować stosować starosłowiański masaż? Już widzę reakcję mojej rodziny kiedy tarzam się po podłodze z piłeczką ... 

Pół na pół. Ciekawostek niewiele.