czwartek, 31 stycznia 2013

Fred Lamond "Fifty Years of Wicca"


Jak to już wcześniej na swoim blogu podkreślałem, warto czytać książki autorstwa pierwszych wiccan. Są one niewątpliwie najtreściwsze z większości dzieł na ten temat. Nie pomyliłem się po raz kolejny. Tym razem wiccańska ruletka trafiła na pracę Freda Lamonda "Fifty Years of Wicca". Fred(eric) Lamond, gardnerianin (już nie będę się rozwodził na temat jego etnicznych korzeni ...) opisuje swoje doświadczenia z czarownictwem na przestrzeni pięćdziesięciu lat. Oprócz typowego życia, Lamond wspomina o swoich podróżach, kontaktach z "wiccanami" z Ameryki, Francji i innych krajów. 

Mamy tu trochę historii wicca (no cóż, opartej na innych, dostępnych źródłach). Są wzmianki o sadomasochistycznych skłonnościach Geralda Gardnera, o czym już chyba wszyscy wiedzą. Pewną nowością jak dla mnie było to, że coven Gardnera wprowadził pewne nowe elementy do rytuałów jeszcze za życia twórcy wicca, podczas jego nieobecności. Więc to nie sam stary Gerald był w pełni odpowiedzialny za całokształt. Nie wiedziałem, że Dayonis pochodziła z rodziny armeńskich Żydów mieszkających w Cardiff (Matko Ziemio! Jak nie Lamond, to Dayonis, jak nie Starhawk to Llewelyn Publications pana Weschke ... Dojdę zaraz do strasznego wniosku, nie pozwólcie mi na to ... Jeszcze w tej książce jest mowa o tym, że w Covenie Brickett Wood był kabalista ... ). 

Są też bardzo pożyteczne informacje potwierdzające informacje mało znane obecnym sympatykom wicca. Pierwsza np. dotyczy nazw świąt, które obecnie nazywa się germańskimi lub celtyckimi nazwami, że dawniej używano pewnych ludowych form, nie zaś tych typu Yule, Samhain czy Ostara. A za te zmiany odpowiadać miało szaleństwo lat 70. XX w. Czyżby Farrarowie i Aidan Kelly mieli być źródłem tego szaleństwa? Są też wzmianki o nadawaniu drugiego i trzeciego stopnia razem w tradycji aleksandriańskiej. Jest trochę o publicznych, pogańskich rytuałach, o częstotliwości spotkań pierwszych gardnerian. Jest też mowa o tym, że już za Gardnera tradycja roku i jednego dnia nie była tak rygorystycznie przestrzegana. Nie wiedziałem też, że Gardner zdradził tożsamość członków covenu w wyniku intrygi Cardella ...

Cóż, Lamond ewidentnie miał awersję do Alexa i jego działalności. Absolutnie nie mogę się jednak zgodzić z jego ostateczną konkluzją, że aleksandrianie są lepiej szkoleni, ale gardnerianie lepiej leczą. Nie wierzę, żeby aleksandrianie nie leczyli równie dobrze (by nie rzec lepiej). Ponadto czuć, że Lamond nie znał się na sztuczkach Alexa, który to skutecznie go podpuszczał w rozmowie ...

Zaciekawił mnie wątek nauki wicca dla nastolatków... Ale to chyba mowa o eklektyzmie. 

Dzięki Fredowi mam pełen opis wicca francaise. Czyli satanistów, którzy nie mieli pojęcia jak się magię praktykuję. Żeby było śmieszniej czcili boga Astarotha. To, że ich nikt nie traktował poważnie, albo to, że liderzy na końcu popełnili samobójstwo mówi samo za siebie. 

Lamond zwrócił też uwagę na amerykańskie rozumienie pojęcia "wicca". To, że do tego wlicza się nawet santerię i wyznawców dyskordianizmu (gdzieś tę plotę już widziałem wcześniej w sieci). No i to, że w USA tradycje określane mianem "British Traditional Wicca" to m.in. mohsiańska, georgiańska, Majestic, Central Valley, Kingstone etc. ... Dziwi mnie jednak, że Melek Taus nazywany jest "Melanctosem". Ciekawe są wzmianki o "puppy papers" certyfikatach inicjacji w USA. Przeraził mnie temat "cross-inititions" pomiędzy różnymi tradycjami, podobnie jak i kalifornijskie odmiany czarownictwa z poliamorią i prostytucją sakralną. No, o orgiach wiccańskich nie wspomnę ... Temat kultowy. Jest trochę rozsądnych rozważań o upadającej cywilizacji (skądś to znam). Podobała mi się jazda po Aidanie Kellym i jego "gardneriańskości". W oko wpadł wątek zmiany terminów świąt wśród niektórych pogan na różnych kontynentach (np. Roebuck Coven czy wiccanie australijscy). 

Określenie "Perun religions" nie przypadło mi do gustu ....

Jest to o tyle ciekawa praca, że bardzo otwarcie Lamond podchodzi do tego co wyewoluowało z tradycyjnej wicca. Pewne rzeczy oczywiście go szokują, pewne wprawiają w zamęt. Książka dobra, choć widać, że Lamond broni swojego punktu widzenia odnośnie czarownictwa. Opisywane przez niego elementy uległy dużej reformie na przestrzeni lat. Oczywiście autor zdaje sobie z tego sprawę, czasem podając właściwe argumenty, czasem po prostu klepiąc swoje. Generalnie książka dobra i warta uwagi. Jednak bez dokładnej znajomości tematu może się wydawać lekko indoktrynacyjna.