Jak to już wcześniej na swoim blogu
podkreślałem, warto czytać książki autorstwa pierwszych wiccan. Są one
niewątpliwie najtreściwsze z większości dzieł na ten temat. Nie
pomyliłem się po raz kolejny. Tym razem wiccańska ruletka trafiła na
pracę Freda Lamonda "Fifty Years of Wicca". Fred(eric) Lamond,
gardnerianin (już nie będę się rozwodził na temat jego etnicznych
korzeni ...) opisuje swoje doświadczenia z czarownictwem na przestrzeni
pięćdziesięciu lat. Oprócz typowego życia,
Lamond wspomina o swoich podróżach, kontaktach z "wiccanami" z Ameryki,
Francji i innych krajów.
Mamy tu trochę historii wicca (no cóż, opartej na innych, dostępnych
źródłach). Są wzmianki o sadomasochistycznych skłonnościach Geralda
Gardnera, o czym już chyba wszyscy wiedzą. Pewną nowością jak dla mnie
było to, że coven Gardnera wprowadził pewne nowe elementy do rytuałów
jeszcze za życia twórcy wicca, podczas jego nieobecności. Więc to nie
sam stary Gerald był w pełni odpowiedzialny za całokształt. Nie
wiedziałem, że Dayonis pochodziła z rodziny armeńskich Żydów
mieszkających w Cardiff (Matko Ziemio! Jak nie Lamond, to Dayonis, jak
nie Starhawk to Llewelyn Publications pana Weschke ... Dojdę zaraz do
strasznego wniosku, nie pozwólcie mi na to ... Jeszcze w tej książce
jest mowa o tym, że w Covenie Brickett Wood był kabalista ... ).
Są też bardzo pożyteczne informacje potwierdzające informacje mało znane
obecnym sympatykom wicca. Pierwsza np. dotyczy nazw świąt, które
obecnie nazywa się germańskimi lub celtyckimi nazwami, że dawniej
używano pewnych ludowych form, nie zaś tych typu Yule, Samhain czy
Ostara. A za te zmiany odpowiadać miało szaleństwo lat 70. XX w. Czyżby
Farrarowie i Aidan Kelly mieli być źródłem tego szaleństwa? Są też wzmianki o nadawaniu
drugiego i trzeciego stopnia razem w tradycji aleksandriańskiej. Jest
trochę o publicznych, pogańskich rytuałach, o częstotliwości spotkań
pierwszych gardnerian. Jest też mowa o tym, że już za Gardnera tradycja
roku i jednego dnia nie była tak rygorystycznie przestrzegana. Nie
wiedziałem też, że Gardner zdradził tożsamość członków covenu w wyniku
intrygi Cardella ...
Cóż, Lamond ewidentnie miał awersję do Alexa i jego działalności.
Absolutnie nie mogę się jednak zgodzić z jego ostateczną konkluzją, że
aleksandrianie są lepiej szkoleni, ale gardnerianie lepiej leczą. Nie
wierzę, żeby aleksandrianie nie leczyli równie dobrze (by nie rzec
lepiej). Ponadto czuć, że Lamond nie znał się na sztuczkach Alexa, który
to skutecznie go podpuszczał w rozmowie ...
Zaciekawił mnie wątek nauki wicca dla nastolatków... Ale to chyba mowa o eklektyzmie.
Dzięki Fredowi mam pełen opis wicca francaise. Czyli satanistów, którzy
nie mieli pojęcia jak się magię praktykuję. Żeby było śmieszniej czcili
boga Astarotha. To, że ich nikt nie traktował poważnie, albo to, że
liderzy na końcu popełnili samobójstwo mówi samo za siebie.
Lamond zwrócił też uwagę na amerykańskie rozumienie pojęcia "wicca". To,
że do tego wlicza się nawet santerię i wyznawców dyskordianizmu (gdzieś
tę plotę już widziałem wcześniej w sieci). No i to, że w USA tradycje
określane mianem "British Traditional Wicca" to m.in. mohsiańska,
georgiańska, Majestic, Central Valley, Kingstone etc. ... Dziwi mnie
jednak, że Melek Taus nazywany jest "Melanctosem". Ciekawe są wzmianki o "puppy
papers" certyfikatach inicjacji w USA. Przeraził mnie temat
"cross-inititions" pomiędzy różnymi tradycjami, podobnie jak i
kalifornijskie odmiany czarownictwa z poliamorią i prostytucją sakralną.
No, o orgiach wiccańskich nie wspomnę ... Temat kultowy. Jest trochę
rozsądnych rozważań o upadającej cywilizacji (skądś to znam). Podobała mi
się jazda po Aidanie Kellym i jego "gardneriańskości". W oko wpadł
wątek zmiany terminów świąt wśród niektórych pogan na różnych
kontynentach (np. Roebuck Coven czy wiccanie australijscy).
Określenie "Perun religions" nie przypadło mi do gustu ....
Jest to o tyle ciekawa praca, że bardzo otwarcie Lamond podchodzi do
tego co wyewoluowało z tradycyjnej wicca. Pewne rzeczy oczywiście go
szokują, pewne wprawiają w zamęt. Książka dobra, choć widać, że Lamond
broni swojego punktu widzenia odnośnie czarownictwa. Opisywane przez
niego elementy uległy dużej reformie na przestrzeni lat. Oczywiście
autor zdaje sobie z tego sprawę, czasem podając właściwe argumenty,
czasem po prostu klepiąc swoje. Generalnie książka dobra i warta uwagi.
Jednak bez dokładnej znajomości tematu może się wydawać lekko
indoktrynacyjna.