Jaki czas temu, kiedy jeszcze interesowałem się czarownictwem nabyłem reklamowaną na Facebooku książkę "Welsh Border Witchcraft. A Rendition of the Welsh Occult History of the Welsh March". Stwierdziłem, że na pewno wciągnie mnie swoim klimatem - spędziłem w Walii jedno, miłe lato, stąd pozostał sentyment zarówno do tematu wiedźmiństwa jak i podróży kambryjskimi drogami. O tak! Carmarthenshire, Aberystwyth, Pembroke! Te miejsca pojawiły się w książce i od razu poprawiły mi humor.
Początkowo czytając pracę Gary'ego St. M. Nottinghama byłem raczej czarnowidzem spodziewając się, że książka to kolejna denna komercha poruszająca po raz kolejny te same tematy, a na niedobór złego uzupełniająca treść pierdołami z zakresu ciekawostek historycznych. W gruncie rzeczy, im dalej zagłębiamy się w treść, tym staje się ona ciekawsza dając nam wgląd w nieomawiane do tej pory kwestie.
Przenosimy się w Nieznane Regiony.
Ale jednak nie Galaktyki, a pogranicze Anglii i Walii. Miejsce to nazywa się Walijskim Marcem, choć tematyka książki, jak to zwykle bywa przenosi się w wiele innych zakątków świata. Poznajemy walijskie zaklęcia będące ludową mieszanką chrześcijaństwa, kabały i innych wpływów. Widzimy alfabet tebański na nagrobkach czarowników. Poznajemy historię prominentnych wiedźm i czarowników z ludu; także tych mniej znanych: Johna i jego syna Henry'ego Harriesów, Elizabeth Perry, Joannę Powell. Jest trochę o grzechojadach; wynajętych na pogrzebowe ceremonie "pochłaniaczy grzechów", pogardzanych wioskowych "cwanych ludzi". Miejscami autor schodzi na tematy nam bliskie - kończy pisząc o Hermetycznym Zakonie Złotego Brzasku, Clanie Tubal Cain, Kościele Dziewięciu Kątów. Jest też trochę o znanych wiccankach: Doreen Valiente oraz Monice English.
Podoba mi się, że Nottingham zastanawia się dlaczego czarownictwo w XIX stuleciu wyglądało inaczej niż ma to miejsce obecnie - dawniej "skupione na ziemi" teraz religia, feminizm i ekologizm polityczny (s. 42). Cóż rzec?
Dużo ciekawostek, nowej, nieznanej do tej pory historii czarownictwa i przede wszystkim mało powtarzania starych rzeczy. To sprawia, że książka staje się cennym opracowaniem tematu. Nie mogę stanowczo zaliczyć jej do komercyjnych. Choć nie składa się nawet ze stu stron treści zawiera cenne zdjęcia oraz informacje.
Warto poświęcić kilka godzin na zapoznanie się z treścią.
Gorąco polecam!